J.D. Barker - Gra na antenie
14.03.2025J.D. Barker już chyba zawsze będzie mi się kojarzył przede wszystkim z kryminalną serią #4MK, którą uważam za piekielnie dobrze skonstruowaną i niezwykle wciągającą. Po niej czytałam jeszcze kilka powieści autora, ale nic nie przebiło spotkań z Samem Porterem. Przez dłuższą chwilę wydawało mi się, że "Gra na antenie" może być jedną z tych książek, które od razu się poleca, gdy ktoś szuka idealnie pokręconej i trzymającej w napięciu historii, ale ostatecznie fabuła poszła w takim kierunku, który mnie osobiście niestety przestał intrygować.
Jordan Briggs nigdy nie traci rezonu w czasie prowadzonych przez siebie audycji radiowych, a jej słuchacze wiedzą, że zawsze mogą liczyć na ciekawe potyczki słowne i niejednokrotnie kontrowersyjne tematy. Prezenterka nie gryzie się w język i nie bawi półsłówkami, ale w rozmowie z Berniem, który dzwoni do studia, będzie się musiała dobrze zastanowić, co mówi. Mężczyzna zaprasza ją do gry, która tylko na początku wyda się niegroźna. Co bowiem złego może się stać, gdy odpowie się na pytanie czy woli się jeździć po Nowym Jorku uberem czy taksówką? Cóż, Jordan szybko się przekona, że ta rozgrywka to pole minowe, na którym nikt nie chciałby się znaleźć i z którego nie można uciec.
Ach, jak świetnie się to wszystko zaczęło! Jak bardzo byłam zaangażowana w tę historię przez co najmniej połowę książki i jak wiele sobie po niej zaczęłam obiecywać. Niebezpieczna rozgrywka między Jordan a Berniem zdecydowanie działała na wyobraźnię i sprawiała, że ciężko było się oderwać. Jakie konsekwencje będą miały odpowiedzi prezenterki? Kto kryje się za imieniem wyświetlającym się wśród dzwoniących do studia i stoi za tak skrupulatnie przygotowanym planem? Jak daleko gotowy jest się posunąć w imię.... No właśnie, w imię czego? Takich pytań pojawia się wiele, a akcja nabiera coraz większego tempa.
"Gra na antenie" nabiera też z czasem rozmachu. A niestety to akurat, w moim odczuciu, nie podziałało na korzyść tej powieści. Od pewnego momentu bowiem robi się tak bardzo sensacyjnie, że gdzieś gubi się to przenikające kości napięcie. I wiecie, ta sensacyjność nie jest zła sama w sobie, bo komuś innemu taki rozwój fabuły może się bardzo podobać, ale ja czułam się tak, jakbym oglądała jeden z tych popularnych filmów akcji, w którym dozwolone jest wszystko (nawet, gdy jest mało prawdopodobne) - byle było efektownie. Dla mnie kolejne wydarzenia przykryły to, co mi się najbardziej w tej historii podobało - pomysł na śmiertelnie niebezpieczną grę, która budzi niepewność. I nie jest tak, że czytałam później tę książkę z totalnym zniechęceniem, bo strony nadal przewracały się same, ale straciła ona dla mnie ten intrygujący klimat, który miała wcześniej.
Dla fanów powieści sensacyjnych - tak, zdecydowanie tak; dla fanów thrillerów psychologicznych trzymających w napięciu od pierwszej do ostatniej strony - niekoniecznie. J.D. Barker przez wiele stron dawał mi nadzieję na coś na miarę trylogii #4MK, ale ostatecznie "Gra na antenie" okazała się jedynie dobrą rozrywką. Trochę szkoda, bo potencjał na coś więcej był tak ewidentny, że żałuję, że poszło to wszystko w takim, a nie innym kierunku.

0 komentarze
Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)