Jørn Lier Horst - Jedna jedyna
28.01.2025Zawsze jestem trochę zdziwiona, kiedy wracam do jakiejś serii i okazuje się, że od ostatniego spotkania z nią minęło kilka lat. Wydaje się, że wcale nie tak długo odkładałam sięgnięcie po kolejny tom, wcale nie przesuwałam go aż tyle razy w kolejce na rzecz innych tytułów. A jednak musiało tak być. Z Williamem Wistingiem spotkałam się prawie pięć lat temu i od tego czasu powstało kilka nowych historii z komisarzem w roli głównej (uwierzycie, że jest już łącznie 17 części?!). Na szczęście książki są cierpliwe i "Jedna jedyna" nie patrzyła na mnie z wyrzutem, tylko grzecznie czekała na swoje pięć minut.
Znika znana piłkarka ręczna Kajsa Berg, ale policja nie ma zbyt wielu śladów. Dziewczyna jakby rozpłynęła się w powietrzu... Na leżącej na uboczu polanie odkryty zostaje wykopany dół - wystarczająco głęboki, by można tam było kogoś zakopać. Tyle tylko, że nikogo w nim nie ma. Na pobliskim drzewie widać ślady od - prawdopodobnie - sznura, co może wskazywać, że kogoś do niego przywiązano.
Pamiętam, że przy poprzednim tomie ("Gdy morze cichnie") trochę ubolewałam, że kryminalna zagadka jakoś mnie szczególnie nie zaangażowała. Tym razem byłam zdecydowanie bardziej ciekawa rozwiązania i po drodze konstruowałam sobie różne wyjaśnienia. Przyznaję jednak, że przez dłuższy czas miałam problem z zapamiętaniem poszczególnych postaci, szczególnie tych, na które ze względu na toczące się śledztwo powinnam zwrócić szczególną uwagę. Jakoś mieszały mi się ich imiona, nazwiska i to, w jaki sposób byli powiązani z zaginioną dziewczyną. Nie pomagał fakt, że lista podejrzanych była naprawdę długa. Jørn Lier Horst pokusił się o stworzenie nieźle pokręconej historii i pod tym względem "Jedna jedyna" była całkiem satysfakcjonująca.
To, co tym razem mi doskwierało to poczucie, że w gruncie rzeczy nie wiem jakie relację są między Wistingiem, a jego zespołem śledczych. Autor poświęca temu wyjątkowo mało miejsca, przez co miałam wrażenie jakby główny bohater był krążącą samotnie orbitą, która tylko w ulotnych momentach styka się z innym. Nie pomagało to też w przywiązaniu się do innych postaci, bo zwyczajnie niewiele się o nich dowiedziałam.
Co ciekawe to jest chyba jedna z niewielu serii kryminalnych, do której podchodzę bez żadnych większych oczekiwań. Być może wynika to z tego, że norweski autor nie tworzy kryminałów, które są na siłę sensacyjne i w których ma się wrażenie, że śledztwo to coś na kształt telewizyjnego serialu CSI. Tu pewne rzeczy muszą potrwać, nie na każdym zakręcie czai się zwrot akcji, a William Wisting zdaje się być raczej zwyczajnym facetem, bez tysiąca przywar i problemów. To taka miła odmiana, że nawet kiedy niektóre elementy (jak słabsza kreacja pozostałych postaci) kuleją, to i tak jakoś mocno tego nie przeżywam.
"Jedna jedyna" dostaje plusa za kryminalną zagadkę i kolejnego za to, że tak zwyczajnie przyjemnie mi się tę powieść czytało. A w kwestii bohaterów, których Jørn Lier Horst nie przybliżył mi wystarczająco dokładnie, liczę na to, że poprawi się w kolejnych tomach. Ciekawe tylko czy nie minie kolejnych kilka lata zanim się znowu spotkamy. Mam nadzieję, że tym razem nie.
2 komentarze
Czytałam tę książkę dawno temu i pamiętam, że mocno mnie wciągneła cała intryga kryminalna.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, jak ja bym odebrała tę książkę, więc być może po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)