Emily Henry - Funny Story

21.09.2024



Emily Henry, Funny Story, tłum. Monika Skowron, Poradnia K, 2024, 430 stron.

Do drugiego spotkania z Emily Henry przymierzałam się już od dawna. Ponad trzy lata temu czytałam jej powieść „Beach Read” i to była niespodziewanie dobra książka. Niespodziewanie, bo nie miałam wobec niej większych oczekiwań, a okazała się idealnym połączeniem lekkości z nutą poważniejszych tematów. Na to samo liczyłam sięgając po „Funny Story” i cieszę się, że autorka zaserwowała mi właśnie taką historię – strony przewracają się same, jest dużo humoru, ale pod nim kryją się wcale niełatwe dylematy i problemy.

Miało być żyli długo i szczęśliwie, ale ta historia nie kończy się happy endem. Peter zostawia Daphne niedługo przed ślubem dla swojej najlepszej przyjaciółki. Wydaje się, że wszystko wali się w jednym momencie, bo nie dość, że rozpadł się związek Daphne, to nagle nie ma się gdzie podziać, a „wspólny” dom okazuje się nie tak wspólny, jak do tej pory myślała. I tylko pragmatyzm pomaga jej otrząsnąć się na tyle, by znaleźć jakieś miejsce dla siebie, w którym będzie mogła zdecydować co dalej. A fakt, że pokój, który ma zająć znajduje się w mieszkaniu teraz już byłego chłopaka Petry, jest tylko drobną niedogodnością - o ile z Milesem nie będą sobie wchodzić w drogę.

Szybko poczułam sympatię wobec głównej bohaterki – raz że dosyć łatwo ją polubić, a dwa że widziałam w niej i niektórych elementach historii trochę siebie. A to zawsze jakoś tak sprytnie przełamuje wszelkie bariery. W przypadku jej współlokatora musiałam trochę poczekać zanim wyrobiłam sobie jakieś zdanie.

Autorka sprytnie buduje relacje między bohaterami – na tyle, że szybko się w nie zaangażowałam i przede wszystkim obserwowałam z emocjami kolejne wydarzenia. Może nie takimi, które rozrywają serce, ale ich dawka była wystarczająco duża, żebym chciała wiedzieć, jak to się wszystko potoczy. „Funny Story” to jedna z tych książek, które czyta się z dużą przyjemnością – wiele razy się przy niej uśmiechałam, bo w słownych potyczkach Daphne i Milesa była taka swoboda i humor, które wcale nie jest tak łatwo osiągnąć. Dodać do tego książkowy motyw (główna bohaterka pracuje w bibliotece) i mamy dużo elementów, które szczególnie lubię w takich powieściach.

Poza tym pod tą pierwszą warstwą historii, jest też, nieco głębiej, ta druga, w której pojawiają się różne pytania. Na przykład o to, jak często dopasowujemy się do drugiej osoby, tylko dlatego, by być akceptowaną, by „zasłużyć” na miłość. Także o to, ile tracimy siebie w różnych relacjach, które tak naprawdę nam nie służą i o to dlaczego widzimy to najczęściej dopiero z perspektywy czasu. Cenię Emily Henry za to, że w tej lekkiej, odrobinę przewidywalnej, ale uroczej otoczce, znajduje miejsce na poruszenie tematów, które pobudzają do refleksji i wyjścia poza stricte romantyczną historię.

Jestem pewna, że sięgnę też po inne powieści autorki „Beach Read” i „Funny Story”, bo coś czuję, że mogą mi się spodobać. 


  Garść cytatów: 

Jeśli nie pozwolisz, by ktoś inny był odpowiedzialny za twoje uczucia, możesz mieć przyzwoitą relację z większością ludzi”. (s. 96)

Nie można zmusić człowieka, by się pojawił, ale można wynieść lekcję, gdy się nie zjawia”. (s. 185)

(…) kluczem do rozmowy może być właśnie ciekawość. Ale trzeba być trochę nieustraszonym, żeby zaprosić kogoś do swojej przestrzeni i chcieć, by ktoś zaprosił ciebie”. (s. 300)

Ten sam wszechświat, który beznamiętnie coś nam odbiera, może dać nam rzeczy, o których nie ośmieliliśmy się marzyć”. (s. 402)

Inne książki Emily Henry na K-czyta.pl

Zobacz również

0 komentarze

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy