Suzanne Collins – Ballada ptaków i węży
2.12.2023Pamiętam, jakim zaskoczeniem było dla mnie zetkniecie z serią Igrzyska śmierci Suzanne Collins. Pierwszy tom czytałam ponad dziewięć lat temu w ramach Blogowego Klubu Książki i podeszłam do niego bez wielkiego entuzjazmu, bo miałam wrażenie, że to nie moje klimaty. I do dziś wspominam jak bardzo i niespodziewanie mnie ta historia wciągnęła, jak bez chwili zastanowienia, pod wpływem impulsu, zamówiłam dwie kolejne części, żeby dowiedzieć się co dalej. A jednak kiedy pojawiła się możliwość, by sprawdzić, co było wcześniej, dzięki prequelowi wydanemu w 2020 roku, to jakoś odpuściłam, bo dla mnie to była zamknięta opowieść. Uznałam, że może kiedyś przeczytam. Cóż, to kiedyś nadeszło teraz, głównie ze względu na ekranizację książki, na którą chcę się wybrać.
Wiedziałam jak potoczyły się losy Coriolanusa Snowa, bo jest
on jedną z ważniejszych postaci z Igrzysk śmierci, ale „Ballada ptaków i węży”
odkrywa to, jaki był wcześniej i przez chwilę pozwala myśleć, że wszystko mogło
się potoczyć inaczej. Tylko czy rzeczywiście? Tym razem poznajemy go jako osiemnastolatka,
jeszcze ucznia Akademii, który dostaje niepowtarzalną możliwość zostania jednym
z mentorów w ramach Dziesiątych Głodowych Igrzysk. W ich trakcie z każdego z dwunastu
dystryktów państwa Panem zostaje wyłoniona dwójka trybutów, którzy następnie walczą
na arenie na śmierć i życie. To pokłosie stłumionej przed laty rebelii i próba utrzymania
kontroli nad ludźmi przez Kapitol. Snow widzi w tym swoją szansę, bo chociaż
pozornie jego rodzina ma wysoką pozycję, to tak naprawdę wszystko jest tylko sypiącą
się fasadą. Nie jest zachwycony, gdy przypada mu w udziale dziewczyna z biednego
dwunastego dystryktu, bez widoków na wygraną. A jednak okazuje się, że Lucy
Gray Baird zachowuje się na tyle charakterystycznie, że jej osoba wzbudza
zainteresowanie Coriolanusa. I nie tylko jego.
Można oczywiście zacząć lekturę od prequelu, nie znając bazowej trylogii, ale ja cieszę się jednak, że najpierw mogłam zobaczyć jak wyglądały igrzyska kilkadziesiąt lat później. Dzięki temu to, co dzieje się w „Balladzie ptaków i węży” stanowi wobec późniejszego obrazu rzeczywistości naprawdę silny kontrast. Dziesiąte Głodowe Igrzyska nie budzą w ludziach aż takiego zainteresowania, nie są tak rozbudowanym i przemyślanym wydarzeniem i zdają się pod kątem organizacyjnym nadal raczkować. Ciekawie było obserwować te różnice, ale też wyłapywać takie drobne nawiązania do trylogii, niby puszczenie oka do czytelnika przez autorkę. To coś, co zdecydowanie lubię.
Nie da się ukryć, że to Coriolanus Snow jest w tej książce postacią najciekawszą. Chciałoby się znaleźć odpowiedzi na pytanie, co doprowadziło do tego, że stał się tym, kim się stał. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo nie każdy czytał Igrzyska śmierci, a i w przypadku prequelu dobrze jest samemu odkrywać pewne rzeczy i wyrobić sobie opinię na temat głównego bohatera (ja swoją zdecydowanie mam!), więc napiszę jedynie, że Suzanne Collins poszła ścieżką, która mi się podobała, w której były pewne furtki, ale która ostatecznie – w moim odczuciu – zgrywa się z późniejszymi wydarzeniami i ma uzasadnienie.
Mamy więc w „Balladzie ptaków i węży” bardzo interesujący kontrast Panem i przede wszystkim Głodowych Igrzysk w stosunku do tych znanych z trylogii, mamy niepowtarzalną możliwość zajrzenia do głowy Coriolanusa Snowa i zdecydowania jak oceniamy jego wybory. Fabularnie jest na tyle ciekawie, że książkę czytałam z przyjemnością, a dodatkowo - nawet znając późniejsze losy głównego bohatera - miałam poczucie, że jeszcze nie wszystko wiem. Czy więc mogę napisać, że czułam się tak mocno wciągnięta w historię jak lata temu, gdy wkroczyłam do rzeczywistości stworzonej przez amerykańską pisarkę? Tego akurat napisać nie mogę. I oczywiście trochę tego żałuję. Wtedy nie mogłam się oderwać od czytania, a losy bohaterów przeżywałam mocniej. Tym razem nie targały mną aż takie emocje, nie miałam też poczucia „nieodkładalności” książki. Zatopiłam się w kolejnych wydarzeniach z zaciekawieniem, ale i z większym spokojem. Nie zżyłam się też tak mocno z bohaterami, chociaż uważam, że ich potencjał autorka całkiem nieźle wykorzystała.
Byłoby mi pewnie szkoda, gdybym „Ballady…” nie poznała, bo uważam ją za naprawdę przemyślane i sensowne uzupełnienie serii (a i jako osobna powieść dobrze się sprawdzi), ale w zderzeniu z tym, jaki entuzjazm towarzyszył mi lata temu, prequel okazał się mieć po prostu mniejszą siłę rażenia. Nie zmienia to jednak faktu, że przeczytać zdecydowanie warto, bo to barwna, dająca do myślenia i ciekawie poprowadzona historia.
Garść cytatów:
„Czym są kłamstwa, jeśli nie próbą ukrycia takiej czy innej słabości?” (s. 125)
Igrzyska śmierci
6 komentarze
Świetna recenzja, ale to nie mój gatunek czytelniczy.
OdpowiedzUsuńJasne, rozumiem :)
UsuńUwielbiam trylogię od niej, ale po tą jeszcze nie sięgnęłam.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto sięgnąć :)
UsuńMoże na mnie zrobi większe wrażenie, bo nie czytałam Igrzysk śmierci.
OdpowiedzUsuńU mnie z pewnością wpływ na odbiór miało porównywanie do bazowej trylogii :) To miało swoje plusy i minusy, wiadomo :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)