Harlan Coben – Błękitna krew

18.09.2023



Harlan Coben, Błękitna krew [Back spin], tłum. Andrzej Grabowski, Albatros, 2018, 384 strony.

Kiedy pisałam o trzecim tomie serii z Myronem Bolitarem („Bez śladu”) wspomniałam, że już się nie mogę doczekać, żeby sprawdzić czy czwarty trzyma tak samo dobry poziom. A jednak minęły ponad trzy lata zanim sięgnęłam po „Błękitną krew” i nawet nie mogę się tłumaczyć tym, że nie miałam jej pod ręką, bo przecież czekała przez cały ten czas grzecznie na półce. Chciałabym teraz napisać, że niepotrzebnie tak długo zwlekałam, bo powieść okazała się świetna, ale prawdę mówiąc akurat tym razem Harlan Coben nieszczególnie mnie porwał…

Jack Coldren przed laty poniósł ogromną porażkę w trakcie golfowych mistrzostw i ten jeden moment na długi czas zdefiniował jego życie. Teraz jednak nagle wyrasta na lidera, który zostawia w tyle konkurencję i ma ogromną szansę na wygraną w turnieju. Problem w tym, że w jego prywatnym życiu właśnie rozgrywa się dramat, bo ktoś porwał mu syna. Sprawa od początku jest dziwna i tak naprawdę trudno powiedzieć, w jakim kierunku się potoczy, ale kiedy zaangażuje się w nią agent sportowy Myron Bolitar pewne jest, że wszystko prędzej czy później nabierze sensu.

Książki Harlana Cobena to dla mnie od zawsze gwarancja dobrej rozrywki oraz niekontrolowanego i ekspresowego przewracania kolejnych stron. Zatapiam się w nich bez żadnego problemu i pewnie bez wahania wskazałabym je jako takie, które sprawdzą się na książkowego kaca. A jednak  nie mogłam się w „Błękitnej krwi” jakoś zaczytać, nie myślałam o powrocie do niej, kiedy odkładałam ją na stolik nocny i nie byłam przez większość czasu nawet szczególnie ciekawa, co kryje się za wspomnianym wcześniej porwaniem.

Raczej nie jest to kwestia tego, że nie jestem pasjonatką golfa, bo przecież cała ta seria jest zbudowana wokół sportu i to nie zawsze takich dyscyplin, które lubię i jakoś mi to do tej pory nie przeszkadzało. Było raczej coś w zagadce, a może powinnam napisać, że czegoś nie było, co sprawiło, że śledziłam poczynania bohaterów z pewną obojętnością. Dopiero gdzieś pod koniec nieco się detektywistycznie rozbudziłam, ale wtedy było już nieco za późno, by jakoś mocniej przeżyć zakończenie. Pasowało do całej historii, zgrabnie łączyło wszystkie wątki, ale nie miałam wrażenia, że autor wymyślił coś zaskakującego.

Cieszyło mnie ponowne spotkanie z Myronem i Winem, ale czułam się trochę tak, jakby ich potencjał nie został tym razem wykorzystany. Tyle dobrze, że o drugim panu z tego duetu miałam okazję dowiedzieć się nieco więcej, a to traktuję jako spory plus, bo Lockwood zawsze jest tą tajemniczą i nieprzeniknioną postacią. Najbardziej brakowało mi jednak w tym wszystkim tej swobody przewracania kolejnych kartek, tej lekkości zatapiania się w Cobenowej historii. I może nie był to jakiś totalnie dramatyczny spadek poziomu tej serii, ale dla mnie „Błękitna krew” okazała się znacząco mnie absorbująca niż poprzednie tomy.  


  Garść cytatów:

Ale nie trzeba skakać do piekła, żeby wiedzieć, że jest tam gorąco”. (s. 18)

Do kłamstw się przywyka, Myron. Kłamie się coraz łatwiej, wiesz? Kłamstwa stają się drugą rzeczywistością”. (s. 361)


             
    

Zobacz również

8 komentarze

  1. Lubię twórczość tego autora. Ta seria jeszcze przede mną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo że trafiają się jej słabsze momenty, to i tak polecam tę serię :)

      Usuń
  2. Czytałam prawie wszystkie Cobeny i ten tom rzeczywiście jest słabszy. I tak większość czytam dla Wina. Jest niesamowity ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, Win jest zdecydowanie nieszablonową postacią :)

      Usuń
  3. Szkoda, że odczułaś aż taki spadek :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też żałuję, ale liczę na to, że kolejny tom mi to zrekompensuje :)

      Usuń
  4. Szkoda, że nie aż tak ciekawa jak poprzednie tomy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że kolejne mi to wynagrodzą :)

      Usuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy