Madeline Miller - Galatea
21.12.2022Trochę z przymrużeniem oka wspominałam, że być może opowiadanie „Galatea” zachęci mnie do sięgnięcia po jakąś powieść Madeline Miller („Kirke” już długo czeka na regale na swój czas, a „Pieśń o Achillesie” jeszcze niedawno ciągle rzucała mi się w oczy), a okazuje się, że rzeczywiście teraz jestem tego zdecydowanie bliższa.
Amerykańska pisarka sięgnęła po mit o Pigmalionie, który w wyrzeźbionym przez siebie posągu kobiety widział ideał (w przeciwieństwie do otaczających go „nieprzyzwoitych” i „bezwstydnych” prostytutek) i pragnął, by ta ożyła i została jego żoną. Bogini Afrodyta wysłuchała błagalnych próśb mężczyzny i spełniła to marzenie. W historii tej Galatea nie dochodzi jednak do głosu i to zmienia się u Madeline Miller, która, nadając całości współczesny wymiar, narratorką czyni właśnie kobietę. Bohaterka zyskuje charakter, pokazuje swoją siłę i niezgodę na bycie czyjąś własnością i podporządkowanie się woli męża.
Od czasu lektury nie opuszcza mnie skojarzenie atmosfery w tym opowiadaniu z filmami Pedro Almodóvara (widziałam dwa – „Skóra, w której żyję” i „Porozmawiaj z nią”) – na swój sposób fascynującej, ale też w pewnym sensie niewygodnej, niepokojącej, niedopowiedzianej. Dosadnej, ale pozostawiającej przecież pole do interpretacji.
„Galatea” to króciutka historia (w zaskakująco malutkim formacie), do pochłonięcia na raz i trochę obawiałam się, że przepłynę przez nią zbyt szybko, bez większej refleksji, bo strony właściwie przewracają się same. A jednak to opowiadanie ma coś, co szczególnie lubię – zostawia po sobie takie gryzące uczucie intrygującej opowieści, którą można odczytywać na róże sposoby. Warto ją zgodnie z zamysłem autorki potraktować jako uwspółcześnioną wersję mitu o Pigmalionie, w której wreszcie to Galatea ma szansę zawalczyć o siebie, ale równie dobrze sprawdzi się jeśli się go wcale nie zna i spojrzy na nią jaką na historię (nie)typowej relacji między mężem, a żoną. Krótkie, ale udane było to pierwsze spotkanie z Madeline Miller.
Garść cytatów:
„To głupie, że nie zastanowił się, jak mam być żywa, a jednocześnie pozostać posągiem”. (s. 32)
20 komentarze
Chyba nigdy nie zapomnę klimatu "Skóra, w której żyję", więc czuję się bardzo mocno zachęcona.
OdpowiedzUsuńTu może fabuła nie sięga aż tak daleko, ale jednak atmosfera jest w moim odczuciu pod pewnymi względami podobna :)
UsuńMyślę że i ja dam szansę tej książce.
OdpowiedzUsuńLektura nie zajmuje dużo czasu, więc myślę, że warto spróbować :)
UsuńNie mam poczucia, że koniecznie muszę sięgnąć po tę książkę, ale na wszelki wypadek tytuł zanotowałam :)
OdpowiedzUsuńW wolnej chwili, jak przypadkiem wpadnie Ci w ręce... :)
UsuńMyślę, że mogłabym ja przeczytać w wolnej chwili
OdpowiedzUsuńJest na tyle króciutka, że nie zajmie dużo czasu :)
UsuńJestem ciekawa, czy i mnie by przypadła do gustu.
OdpowiedzUsuńKto wie! :)
UsuńByć może kiedyś i ja przeczytam...
OdpowiedzUsuńPolecam! :)
UsuńOooo, jakbym czytała o sobie... Mówisz, że "Galatea" przybliża do lektury "Kirke" stojącej na regale (tak, u mnie ta sama sytuacja :D)? To chyba powinnam czym prędzej ją poznać. :D
OdpowiedzUsuńMnie zdecydowanie przybliżyła :) Może nie tak, że od razu poleciałam do regału, ale krok w jego stronę zrobiony :)
UsuńCzytałam Kirke tej autorki i nawet mi się podobała <3
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ja również się w niej dobrze odnajdę :)
UsuńO proszę, tym mnie zaciekawiłaś. Będę chcia przeczytać 😃
OdpowiedzUsuńWarto :)
UsuńTrochę się zniechęciłam do Miller po "Pieśni o Achillesie", choć "Kirke" bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńWłaśnie Kirke na mnie czeka na półce :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)