A.K. Blakemore - Wiedźmy z Manningtree
24.10.2022Niewiele wiem o polowaniach na czarownice i niezbyt często ląduję literacko w XVII-wiecznej Anglii. Może dlatego pomyślałam, że sięgnięcie po „Wiedźmy z Manningtree” będzie dobrym pomysłem i okazją, by coś w tych dwóch kwestiach zmienić. Trochę liczyłam też na to, że wyjście poza zwykle czytane historie przyniesie mi tak pozytywne wrażenia, jakie towarzyszyły mi przy podobnej okazji, choć w zupełnie innej tematyce (Andrus Kivirähk „Listopadowe porzeczki”). Ostatecznie uczucia mam wobec powieści A.K. Blakemore raczej mieszane, ale na pewno nie żałuję, że po nią sięgnęłam.
Rebecca West ubolewa nad tym, że mieszka z matką, która raczej nie jest szczególnie dobrym wzorem do naśladowania i inspiracją do działania. Dziewczyna jest przyzwyczajona do życia w Manningtree, ale to nie znaczy, że jest jej z taką codziennością dobrze. Gardę składającą się z dosyć ironicznego podejścia do wszystkiego opuszcza chyba tylko w myślach, gdy pojawi się w nich przystojny John Edes, który od czasu do czasu uczy ją między innymi czytania i pisania. Poza tym wszystko toczy się utartym rytmem i gdyby Rebecca wierzyła w przesądy, to może widok białego królika z czerwonymi oczami wywołałby w niej coś więcej niż lekki niepokój i ostrzegł przed tym, co miało wkrótce nadejść. A może znakiem powinno być raczej pojawienie się w mieście się pewnego mężczyzny, który zacznie się bacznie przyglądać niektórym mieszkankom Manningtree.
Matthew Hopkins, który z biegiem historii zyskuje miano Łowcy Czarownic, to postać ciekawa i jednocześnie dosyć niejednoznaczna. Czy rzeczywiście wierzył, że swoimi działaniami służy Bogu, czy raczej zaślepiała go pycha i chciwość? Autorka nie udziela jednoznacznej odpowiedzi i też, co ważne, nie stara się na nim skupiać całej uwagi (wystarczająco jednak, żebym chciała poszukać o nim więcej informacji). Tu główną rolę mają odgrywać kobiety, które oskarżano o konszachty z Szatanem i wszelkie zło dotykające mieszkańców. Wyraźnie widać jak w pewnym momencie spirala oskarżeń została już tak nakręcona, że cokolwiek miałyby bohaterki na swoją obronę – na niewiele by się to zdało. Dziś cała ta sytuacja może nam się wydawać absurdalna, ale gdyby tylko podmienić kilka elementów mogłoby się okazać, że przeszłość wcale nie jest zamkniętym rozdziałem i pewne schematy nadal się powtarzają. Ta powieść ewidentnie zachęca do różnych przemyśleń i to uznaję za spory plus.
Z jednej strony styl A.K. Blakemore (w tym na przykład używanie różnych słów i zwrotów nawiązujących do XVII-wieku) sprawił, że początkowo nie mogłam się trochę w tej książce odnaleźć. Z drugiej był to jeden z elementów, dzięki któremu ma się wrażenie, że faktycznie przenieśliśmy w przeszłość. Ot, taki dysonans. To, czego tej powieści odmówić nie mogę i co najsilniej mnie przy niej trzymało był właśnie klimat dawnych czasów i zdecydowanie barwne ich odmalowanie. Jednocześnie fabularnie nie czułam się całkiem wciągnięta w tę historię, bo miałam wrażenie, że brakuje jej jakiejś płynności, a przechodzenie z jednego wydarzenia do drugiego było czasami jak odhaczanie kolejnych scen. Szczególnie czułam się tak w pierwszej połowie książki, w drugiej się to na szczęście jakoś zatarło.
„Wiedźmy z Manningtree” to jedna z tych książek, z którymi mam pewien problem. Jest na tyle intrygująca, barwna i dająca do myślenia, że jej lektura pozostawia po sobie ślad, a jednocześnie nie porwała mnie na tyle mocno, żebym mogła się nią zachwycić. Sugestywna i momentami przejmująca, ale całościowo nierozwalająca emocjonalnie i nie do końca satysfakcjonująca fabularnie.
Garść cytatów:
„Wszyscy zgadzają się co do jednego: ostatnimi czasy nic nie jest tak, jak być powinno. Wieść niesie, że każdego dotknęło jakieś nieszczęście. Dzieci rodzą się chorowite, ciasta wychodzą z zakalcem, koty drą się w zaułkach całymi nocami, a masła nie sposób ukręcić mimo najszczerszych chęci. Świat pierwej zamarzł, a teraz psuje się w środku”. (s. 146)
„Łatwiej wierzyć w utkane przez siebie nieprawdy. Człowiek ma tylko jedno ciało i bardzo często pragnie zapomnieć, gdzie ono było, co robiło, kogo kochało”. (s. 290)
8 komentarze
Przyznam, że nie mam obecnie ochoty na tego typu książkę. Ale w przyszłości nie mówię jej nie.
OdpowiedzUsuńJasne, nic na siłę, Wiolu :)
UsuńNa ten moment nie planuję czytać tej książki.
OdpowiedzUsuńRozumiem, nie namawiam :)
UsuńSzkoda, że masz wobec niej tak mieszane uczucia :/
OdpowiedzUsuńTo prawda, ale mimo tego, co mi nie do końca grało i tak myślę, że warto po nią sięgnąć :)
UsuńNo właśnie ja też mam z tą książką problem. Bo z jednej strony pomysł na fabułę bardzo ciekawy, a z drugiej wykonanie - czyli styl autorki zupełnie mnie nie porwał.
OdpowiedzUsuńNajgorzej jak książka budzi takie niejednoznaczne odczucia :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)