Lauren Weisberger – Nie ma tego złego
4.09.2022Sięgając po „Nie ma tego złego” liczyłam na historię lekką i przyjemną, przez którą płynie się na totalnym luzie i z uśmiechem. Nie nastawiałam się na nic przełomowego, bo w przypadku takich tytułów ważne jest dla mnie po prostu łatwe zaangażowanie się w książkę i to miłe uczucie rozluźnienia w trakcie czytania. Problem w tym, że powieść Lauren Weisberger okazała się mniej zajmująca niż przewidywałam i znacznie bardziej przeciętna, niż byłabym w stanie bez żadnych zastrzeżeń zaakceptować.
Emily dba o to, by wizerunek celebrytów idealnie zgrywał się z wyobrażeniem fanów, a wszelkie wpadki były odpowiednio szybko neutralizowane. Tyle tylko, że ostatnio ma gorszy zawodowo czas, bo straciła kilku ważnych klientów i towarzyszy jej wrażenie, że brakuje jej wyczucia w tym, w czym – zdawało się – jest świetna. Miriam odnosiła sukcesy jako prawniczka, ale pracowała wtedy tak dużo, że życie rodzinne oglądała tylko z doskoku. Postanowiła to zmienić i teraz, gdy jest z dziećmi cały czas, czuje, że coś jej umyka, że w tej szczęśliwej bańce życia na przedmieściach pojawiły się ostatnio pęknięcia. I fakt, że mąż jakby stracił nią zainteresowanie, a ona sama czuje się coraz mniej atrakcyjna, zdecydowanie nie pomaga. Karolina, była supermodelka, zderza się z rzeczywistością, w której mąż senator postanawia ją zostawić po tym, gdy policja zatrzymała ją za jazdę pod wpływem alkoholu, z dziećmi w samochodzie. Problem w tym, że cała sytuacja nie wyglądała tak, jak to można było przeczytać na pierwszych stronach gazet, a Graham nawet nie miał zamiaru jej wysłuchać. Gdy spotkają się te trzy kobiety stojące na życiowym rozdrożu, wydarzyć może się wszystko.
Wydarzyć może się wszystko, ale to co rzeczywiście się dzieje nie jest na tyle porywające, żeby nie dało się tej książki odłożyć. Ba! Niekoniecznie czuje się jakąś silną potrzebę, żeby do niej wracać i sprawdzać, co będzie dalej. Nie jest tak, że czytało mi się ją jakoś wybitnie źle i przedzierałam się przez kolejne rozdziały, bo to byłoby dużo za dużo powiedziane, ale pewne jest, że nie poczułam więzi ani z bohaterkami, ani z tą historią. Nie pomagał fakt, że autorka co jakiś czas stosuje niby drobne przeskoki czasowe, które sprawiały, że wybijałam się z rytmu wydarzeń. Poza tym były dwa takie momenty, kiedy Lauren Weisberger bagatelizuje pewne istotne kwestie zdrowotne, na co chyba jestem trochę wyczulona. Nie są one w żaden sposób kluczowe dla akcji i można było je sobie zupełnie odpuścić, zamiast traktować po macoszemu.
„Nie ma tego złego” kojarzyło mi się trochę z klimatem serialu „Gotowe na wszystko” (chociaż w mniej wciągającej odsłonie), o którym zresztą bohaterki wspominają, raczej niezbyt pochlebnie się do niego odnosząc. We mnie jednak zdecydowanie więcej emocji wywoływała ta produkcja niż książka Lauren Weisberger. W obu przypadkach mamy w każdym razie do czynienia z pełnym pozorów życiem na przedmieściach, w którym trudno się odnaleźć komuś, kto nie ma góry pieniędzy i nie pokazuje się zawsze z idealnej strony.
Warto też chyba wspomnieć, że jedną z głównych bohaterek powieści jest Emily Charlton, ta sama, która była asystentką Mirandy Priestly w „Diabeł ubiera się u Prady”. Ja znam ją jedynie z filmowej wersji (w tej roli Emily Blunt), więc nie wiem jak autorka przedstawiła ją w książce (nie czytałam ani pierwszego, ani drugiego tomu tej serii), ale w żaden sposób nie przeszkadzało mi to w lekturze.
Może jest trochę tak, że czytając niewiele takich lekkich książek liczę na to, że gdy już po taką sięgnę, to faktycznie będzie to niczym niezakłócony relaks. Ot, letnie czytadełko, którego nie wspomina się później długo, ale które idealnie sprawdza się w roli przyjemnej rozrywki. A tu okazało się, że już drugi raz w krótkim czasie nie dopisało mi szczęście w wyborze takiego rodzaju powieści (poprzednio rozczarowała mnie książka „Miłość ma smak halloumi” Ginger Jones). Pewnie dlatego dosyć krytycznie patrzę na „Nie ma tego złego”, mimo że być może w innym momencie nie byłabym aż tak rozczarowana. Nie zmienia to jednak faktu, że w tej chwili czuję, że nic szczególnego bym nie straciła, gdybym tej książki nie przeczytała.
14 komentarze
Nie miałam pojęcia, że istnieje kontynuacja "Diabeł ubiera się u Prady"! Muszę nadrobić :)
OdpowiedzUsuńTeż nie wiedziałam, myślałam, że to pojedyncza powieść :)
UsuńBardzo mi przykro, że jesteś rozczarowana lekturą tej książki. Ja nie planuję jej czytać.
OdpowiedzUsuńDobrze, że w miarę szybko się ją czytało, to chociaż nie straciłam za dużo czasu :)
UsuńJa póki co nie planuję jej czytać. Szkoda, że okazała się takim rozczarowaniem.
OdpowiedzUsuńTak czasami niestety bywa :)
UsuńRaczej odpuszczę ;)
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej lista książek do przeczytania się nie wydłuży :)
UsuńNie sięgam po tego typu książki - co mnie bardzo cieszy, bo widzę, że w przypadku tej książki nie mam czego żałować.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, tej polecić nie mogę :)
UsuńSzkoda,że w ostatecznym rozrachunku rozczarowuje. Daruję sobie jej lekturę.
OdpowiedzUsuńTeż żałuję, ale cóż poradzić :))
UsuńSzkoda mi czasu na średniaki, więc nie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, lepiej częściej stawiać na pewniaki :) Ryzyko czasami się opłaca, a czasami jak widać nie :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)