Ginger Jones - Miłość ma smak halloumi
28.07.2022Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota, by sięgnąć po taką totalnie lekką, przyjemnie ogrzewającą serducho książkę. Może być trochę banalna i nie musi mnie wcale zaskakiwać, ale grunt, żebym poczuła się totalnie wciągnięta w historię i zamknęła ją z poczuciem miło spędzonego czasu. Niestety, czasami zdarza się tak, że nawet nie mając jakichś wielkich oczekiwań można się rozczarować, trafiając na powieść, która niekoniecznie jest zła, ale ma inną wadę – ani ziębi, ani grzeje. Jak się już pewnie domyślacie, tak właśnie było w przypadku „Miłość ma smak halloumi”.
Przed udziałem w ważnym konkursie kulinarnym „Złota Łyżka” organizowanym na Cyprze, Freya w przypływie buntu wobec jawnej niesprawiedliwości rezygnuje z pracy. Przy okazji rozstaje się też z chłopakiem, u którego próżno szukała wsparcia i docenienia jej osiągnięć. Wyjazd i zbliżające się zmagania są więc dla niej szansą, by coś w swoim życiu zmienić i spełnić wieloletnie marzenie. Na miejscu okaże się, że czekają ją nie tylko emocje związane z rywalizacją, ale i szybsze bicie serca i to wcale nie na widok jedzenia.
Zaczęło się całkiem obiecująco – apetyczne opisy jedzenia,
gorący śródziemnomorski klimat, garstka uczestników pragnących tego samego i
oczywiście migoczący gdzieś na horyzoncie romans. Typowa letnia lektura, dająca
wytchnienie i pozwalająca na przyjemne rozluźnienie. Tyle tylko, że im dalej
zagłębiałam się w tę książkę, tym wyraźniej zdawałam sobie sprawę, że
bohaterowie, którzy w znaczącej części wydawali mi się papierowi, nie nabiorą już
charakteru, a emocje, na które czekałam się nie pojawią. Jasne, były w tym
wszystkim jakieś przebłyski, bo Freya jednak jest jakaś i ewidentnie sporo
uczuć kłębi się jej w środku, ale nie mogę stwierdzić, żeby mi się one jakoś
szczególnie udzielały.
Cała organizacja konkursu, który jest jednym z głównych
wątków, wydała mi się pod pewnymi względami niewiarygodna, a rywalizacja między
uczestnikami trochę nijaka. Główna bohaterka kocha gotowanie i mimo że często o
tym wspomina, to ja tej miłości nie czułam. Nie zrobiłam się też głodna (mimo
że początki pod tym względem były obiecujące), a przy takich kulinarnych historiach
lubię, kiedy opisy powodują, że aż ma się ochotę wszystkiego spróbować. Autorka
sięga też po kilka życiowych problemów cięższego kalibru, ale traktuje je
powierzchownie, więc nie zrobiły na mnie wrażenia.
„Miłość ma smak halloumi” miała być powieścią przez którą swobodnie i z uśmiechem na ustach przepłynę, bo właśnie tego po takich lekkich lekturach oczekuję. A tutaj okazało się, że wprawdzie dosyć sprawnie przewracam kolejne strony, ale nie towarzyszy temu zauroczenie ani fabułą, ani bohaterami. Ciekawy pomysł związany z kulinarnym konkursem moim zdaniem niewykorzystany w pełni, relacje między postaciami mało angażujące, a cała fabuła niespecjalnie porywająca. Tym, co powieść trochę ratuje był śródziemnomorski klimat, który uchwyciła Ginger Jones i fakt, że było kilka momentów, kiedy ta historia jednak trochę zaczynała mi się podobać. To jednak za mało, żebym zobaczyła w nie coś więcej niż tylko przeciętny letni romans.
Garść cytatów:
„Do rozpalenia ognia trzeba dwóch krzemieni. Do stworzenia związku potrzebne są dwie osoby”. (s. 132)
4 komentarze
Szkoda, że fabuła nie okazała się porywająca. Takie rozczarowania są najgorsze.
OdpowiedzUsuńTo fakt, ale trudno trafiać tylko na zachwycające książki :)
UsuńSzkoda, że nie otrzymałeś tego, czego oczekiwałaś od tej książki.
OdpowiedzUsuńTeż żałuję :) Może przy innym tytule się uda :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)