Amy Harmon – Making Faces
6.01.2022On popularny, zdolny, podziwiany i szalenie przystojny. Ona totalnie w nim zakochana, ale zbyt niepewna siebie, zbyt… niewidzialna. Ambrose i Fern. Dwoje młodych ludzi, w których życiu musi wydarzyć się coś, co zwróci ich ku sobie. Historia stara jak świat, prawda? I chociaż Amy Harmon w „Making Faces” wykorzystuje kilka znanych schematów, to stara się pójść o krok dalej, sięgnąć głębiej. Czy wystarczająco, by przechylić szalę z banalnej na poruszającą powieść?
Szkolne życie toczy się swoim rytmem, chociaż kilka wydarzeń odciśnie na bohaterach swoje piętno na dłużej. Tak naprawdę jednak dopiero decyzje o tym, co robić po jej ukończeniu okażą się kluczowe. Ambrose jako świetny zapaśnik mógłby z powodzeniem otrzymać stypendium na dobrej uczelni i rozwijać sportową karierę. A jednak postanawia zaciągnąć się do wojska, przekonując do tego samego czworo swoich przyjaciół. Misja w Iraku złamie go na wiele sposobów i trudno będzie mu uwierzyć w to, że zasługuje na szczęście.
Wbrew pozorom życie Fern nie krąży tylko wokół wyobrażana sobie, że Ambrose Young zwróci na nią uwagę, choć trudno ukryć, że to pragnienie od lat jej nie upuszcza. Poznajemy ją jako dziewczynę przekonaną o tym, że jest brzydka i nawet jeśli ten motyw ma tu spore znaczenie, to totalnie jej nie definiuje. Dla mnie od początku była postacią, która ma serce po właściwej stronie, dba o przyjaciół, ma duszę romantyczki, ale też ogromną energię, którą zaraża najbliższych. Z jednej strony wkracza w dorosłość, a z drugiej wciąż jest w niej jakaś taka dziecięca nuta – czasem to nieskrępowana radość, czasem też naiwność. Momentami chciałoby się nią trochę potrząsnąć, powiedzieć – dziewczyno, dorośnij! Tyle tylko, że ona już ma w sobie taką życiową mądrość, choć nie gubi przy tym siebie sprzed lat. Polubiłam ją, a szczególnie jej relację z Baileyem, z którym przyjaźni się od zawsze. Chłopak ma dystrofię mięśniową Duchenne’a i ta choroba sprawia, że w wielu sprawach potrzebuje pomocy. Nie odbiera mu to jednak ogromnej pogody ducha, której wielu mogłoby mu zazdrościć, całej listy marzeń do spełnienia i umiejętności doceniania każdego dnia. Ambrose przy tej dwójce wypadał dla mnie trochę blado, ale z czasem i jego postać nabrała charakteru.
Amy Harmon zdecydowanie stawia w swoje powieści na emocje i relacje międzyludzkie. Nie ukrywam, że było kilka takich fragmentów przy których udało jej się wywołać we mnie ścisk w gardle i trochę szybsze bicie serca. Nie przeżywałam może jakoś szczególnie mocno tego, co działo się między Fern i Ambrosem, ale w całą historię dosyć wyraźnie się zaangażowałam.
Autorka porusza w książce szereg naprawdę poważnych tematów, jak chociażby nieuleczalna choroba, wojenne doświadczenia czy przemoc domowa, ale mimo że wszystkie elementy zgrywają się w zgrabną całość, to nie zawsze czułam, że są potraktowane wystarczająco uważnie. Jest emocjonalnie, to na pewno, ale jednak był we mnie taki niedosyt wobec niektórych wątków, potraktowanych czasami może nie tyle pobieżnie, co nie tak solidnie, jak można to zrobić (i jak robi to chociażby Lisa Genova w swoich powieściach). A widoki na to zdecydowanie w „Making Faces” były, bo Amy Harmon nie brakuje wrażliwości w opisywaniu trudnych kwestii. Szkoda, że czasami nie poszła o krok, czy dwa dalej.
Nie podchodziłam do „Making Faces” z jakimiś wielkimi oczekiwaniami, mając w głowie jedynie taką myśl, że najgorsze byłoby, gdybym pozostała wobec tej historii obojętna. To się na szczęście nie stało i Amy Harmon udało się kilka strun w moim sercu poruszyć i wywołać garść refleksji. W wielu bohaterach dostrzegałam taką cząstkę, którą sama chciałabym w sobie mieć, a może o której po prostu w tym ciągłym zabieganiu zapomniałam. Autorce nie udało się jednocześnie przekonać mnie do wszystkich poruszonych w powieści niełatwych tematów, bo czuję, że można było tu zdziałać więcej, że niejednokrotnie dramatyczny obraz był pod różnymi względami uchwycony tylko fragmentarycznie. Mimo tych niedostatków „Making Faces” okazała się powieścią wciągającą, zgrabnie napisaną, nieco przewidywalną fabularnie, ale jednocześnie przepełnioną wieloma emocjami, z których część udzieliła mi się w trakcie czytania.
Garść cytatów:
„Jak na osobę z tak bogatą wyobraźnią miała naprawdę duży problem z wymyśleniem, co chciałaby zrobić. Być może dlatego, że codziennie przeżywała nowe przygody razem z postaciami z książek, które czytała, i żyła życiem bohaterów historii, które sama pisała”. (s. 37)
„Gdy się komuś długo przyglądasz, przestajesz widzieć doskonały nos albo proste zęby. Przestajesz widzieć bliznę po trądziku i dołek w brodzie. Te cechy zaczynają się zamazywać, a ty nagle widzisz kolory i to, co kryje się w środku, a piękno nabiera zupełnie nowego znaczenia”. (s. 232)
„Dlatego trwamy. Mamy nadzieję, że istnieje jakiś cel. Wierzymy, że są rzeczy, których nie możemy zobaczyć. Czerpiemy naukę z każdej straty i wierzymy w potęgę miłości oraz w to, że każdy z nas ma w sobie potencjał do osiągniecia piękna tak doskonałego, że nasze ciała nie będą w stanie go pomieścić”. (s. 337)
12 komentarze
Dobrze, że historia nie była Ci obojętna❤
OdpowiedzUsuńOj tak, to by było najgorsze :)
UsuńNie słyszałam wcześniej o książce, ale cieszę się, że wypadła całkiem nieźle i summa summarum Ci się podobała. :)
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę, tym bardziej, że długo musiała czekać na swoją kolej :)
UsuńJestem ciekawa, jak Ci się spodoba Inna Blue i jej pan Darcy! :)
OdpowiedzUsuńLiczę na dużo emocji! :)
UsuńSkoro pojawiły się refleksje to jestem jak najbardziej na tak.
OdpowiedzUsuńNie wiem na ile trwałe to refleksje, ale o tym pewnie przekonam się za jakiś czas :)
UsuńRaczej nie dla mnie, rzadko czytuję takie książki ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem Alu, nie namawiam :)
UsuńDobrze, że książka dostarcza emocji.
OdpowiedzUsuńTo prawda, bez tego byłby to stracony czas :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)