Samantha Shannon – Chór Świtu
4.08.2021Samantha Shannon, Chór Świtu [The Dawn Chorus], tłum. Maciej Pawlak, Wydawnictwo SQN, 2020, 126 stron.
Już miałam się zabrać za czwartą część serii Czas Żniw, kiedy zorientowałam się, że jakiś czas temu powstał tom 3.5 – „Chór Świtu”. Niewielka mini powieść, której lektura – teraz to wiem – nie jest niezbędna, by poznawać dalsze losy Paige Mahoney. Nie oznacza to wcale, że nie warto jej przeczytać, bo dla mnie okazała się swego rodzaju przypomnieniem o bohaterce, którą polubiłam właściwie od pierwszego spotkania, a z którą rozstałam się na kilka lat.
Gdybyśmy chcieli trzymać się chronologii, to „Chór Świtu” trzeba by było umieścić między preludium otwierającym tom czwarty, a jego pierwszym rozdziałem. To zapis pierwszych kilkunastu dni spędzonych w paryskiej kryjówce, gdzie Paige dochodzi do siebie po torturach, którym była poddawana w Archonie. To także powrót do niektórych wspomnień z pobytu w kolonii karnej Szeol I. Czy można było umieścić te nieco ponad sto dwadzieścia stron w „Końcu maskarady”? Pewnie tak, ale wydaje mi się, że wówczas wątek rozprawiania się głównej bohaterki ze swoimi demonami nie miałby takiej siły przebicia w obliczu zbliżających się kolejnych wydarzeń.
To skupienie na traumie, jaką wywołały w Paige tortury i obserwowanie jej walki z samą sobą ani przez chwilę mnie nie nudziło. Zaglądanie do głowy bohaterki, o której – ze względu na upływ czasu – nieco zapomniałam, dało mi pretekst, żeby na nowo dostrzec to, co w niej doceniam. Wydaje się złamana, ale tak naprawdę nadal tli się w niej determinacja i siła, tylko musi ją na nowo w sobie odkryć. Ciekawe jest też to, że Samantha Shannon mogła wykorzystać tę nowelkę, by w niewielkiej przestrzeni łatwo i szybko zbliżyć do siebie Paige i Naczelnika. A jednak nie wybiera tej drogi, skupiając się na przeżyciach dziewczyny, która próbuje się uwolnić od koszmaru. Nadszarpnięta więź musi mieć czas na odbudowę, ale tu i teraz zbyt wiele jest innych emocji, zbyt wiele bólu i niepewności samej siebie.
Czytając „Chór Świtu” poczułam delikatnie ten impuls, który z całą mocą towarzyszył mi przy lekturze „Czasu Żniw” i „Zakonu Mimów” (nieco mniej przy „Pieśni jutra”) – bycia częścią wciągającej i niezwykłej historii. Na nowo obudziło się we mnie tamto zainteresowanie, ale siłą rzeczy ta mini powieść była za krótka, żebym mogła się w pełni w rzeczywistości stworzonej przez Samanthę Shannon zatopić. Zresztą nie o rozszerzanie świata przedstawionego tym razem chodziło, a o kłębiące się w bohaterce emocje i rozterki. A te autorka pokazała zdecydowanie sugestywnie i przejmująco. Doceniam tę książkę jako okazję do spędzenia z Paige (i Naczelnikiem) czasu i nastrojenia się na to, co czeka mnie w „Końcu maskarady”. Gdybym o „Chórze Świtu” nie wiedziała, to pewnie nie odczułabym jego braku, a jednak po lekturze czuję się bogatsza o to, czym Samantha Shannon się w nim ze mną podzieliła.
Garść cytatów:
„Jeśli chcesz poznać prawdziwą naturę człowieka, zostaw go samego na zbyt długo”. (s. 13)
„Dopiero straciwszy swoją siłę, w pełni ją doceniłam”. (s.
14)
6 komentarze
Nie znam i na razie tak zostanie.
OdpowiedzUsuńNie namawiam, bo wiem, że to nie Twoje klimaty, Agnieszko :)
UsuńPrzyznam, że lubię zaglądać do głów bohaterów. Interesująca książka.
OdpowiedzUsuńTeż to bardzo doceniam :)
UsuńOczywiście, planuję poznać całą serię. Nie mówię, że w najbliższym czasie, bo jest po prostu potężna i potrzeba na nią sporo godzin, ale kiedyś na bank. :)
OdpowiedzUsuńTo fakt, trzeba sobie na nią zarezerwować sporo czasu, ale warto :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)