Daphne du Maurier – Rebeka
25.11.2020To zaskakujące, ale dopiero kiedy zabrałam się do pisania o powieści „Rebeka” Daphne du Maurier zorientowałam się, że nie znam imienia bohaterki, którą prowadziła mnie przez tę historię i z którą spędziłam tyle czasu. Zaczęłam wertować książkę, szukać w pamięci, ale okazało się, że wcale mi ono nie umknęło - po prostu na przestrzeni kilkuset stron nie pojawia się ani razu. I zdecydowanie jest w tym coś znamiennego i dającego do myślenia. Wyraźnie widać, że ktoś inny chce w tej opowieści odgrywać główną rolę…
Młoda dziewczyna ucząca się u boku snobistycznej pani van Hopper na osobę do towarzystwa niespodziewanie poznaje bogatego wdowca. Wydaje jej się zupełnie nierealne, że Maxim de Winter właśnie na nią – taką nieśmiałą i zahukaną – zwrócił uwagę. A jednak spędzają razem czas i po krótkiej znajomości mężczyzna prosi ją o rękę. Małżonkowie po podróży przyjeżdżają do Manderley – posiadłości, w której niedoświadczone dziewczę ma być od teraz panią de Winter. Problem w tym, że zdaniem niektórych ten tytuł jest zarezerwowany i nie ma znaczenia, że Rebeka – pierwsza żona Maxima – od blisko roku nie żyje.
Przyznaję, że z krążących mi po głowie wyobrażeń na temat powieści „Rebeka” utkałam sobie wizję nieco innej historii niż ta, jaką otrzymałam. Ani to dobrze, ani źle, bo trudno mi ocenić czy mój scenariusz byłby lepszy i bardziej zajmujący. Faktem jest, że musiało minąć trochę czasu zanim mocniej zaangażowałam się w wydarzenia Manderley – wszystko tu bowiem rozwija się dosyć wolno i tylko pewne drobne z pozoru incydenty oraz pierwsze rozdziały wskazują na to, że coś przełomowego wydarzyć się po prostu musi. Trzeba mieć cierpliwość do takich powieści i chociaż mi jej nie brakuje, to były momenty, kiedy czułam się nieco znużona.
Relacja Maxima i jego drugiej żony intryguje, bo tak naprawdę nie wiadomo co siedzi w głowie właściciela Manderley. Czy rzeczywiście się zakochał i po prostu nie do końca potrafi okazywać uczucia? A może nowa pani de Winter ma tylko wypełnić pustkę po Rebece? Niedoświadczona dziewczyna niespecjalnie potrafi się odnaleźć w nowej roli – nieustannie czuje się nie dość dobra i codzienność zdecydowanie ją przytłacza. Tym bardziej, że Maxim wcale nie okazuje się oparciem, a zarządzająca posiadłością pani Danvers wyraźnie okazuje jej niechęć i tylko z pozoru skrywaną pogardę. To Rebeka – piękna, potrafiąca zjednać sobie wszystkich dookoła – zdaje się przyćmiewać wszystko, szczególnie swoją następczynię.
Daphne du Maurier stworzyła historię, w której tytułowa bohaterka należy do przeszłości, a jednocześnie jest tak silnie zakotwiczona w umysłach mieszkańców Manderley i okolicy, że ma się wrażenie jakby za chwilę miała się pojawić. Tak wyrazista, a jednocześnie tajemnicza postać niewątpliwie ciekawi i rodzi sporo pytań. Żałuję tylko, że pierwsze rozdziały są zapowiedzią tego, co się wydarzy – w bardzo ogólnym zarysie i sporo musi się jeszcze wyjaśnić, ale wolałabym czuć więcej niepewności wobec losu bohaterów. Dosyć szybko zresztą połączyłam różne elementy i późniejsze wydarzenia nie były specjalnym zaskoczeniem. Pod tym względem bardziej przemówiła do mnie „Moja kuzynka Rachela”, gdzie autorka lepiej uśpiła moją czujność.
Nastawiłam się chyba, że „Rebeka” będzie powieścią, która bardziej mną wstrząśnie. Podobał mi się stworzony przez Daphne du Maurier klimat, ale dosyć długo trwało zanim na dobre się w tej historii zaczytałam. Jestem pod wrażeniem wykreowania bohaterki, która po swojej śmierci tak mocno wpływa na teraźniejszość i determinuje wiele wydarzeń. Żałuję, że tajemnice Manderley zbyt szybko przestały być dla mnie tajemnicami, ale muszę przyznać, że mimo sprawdzających się domysłów nie straciłam zainteresowania tą historią. Miała mniej i bardziej zajmujące momenty i nie ukrywam, że po bardzo dobrej „Mojej kuzynce Racheli” liczyłam na więcej, ale w „Rebece” też znalazłam coś dla siebie.
„Gdy ktoś przeżyje wielki wstrząs, jak na przykład utratę ręki, podobno nie odczuwa się tego z początku. Ulega wrażeniu, że porusza palcami, choć nie ma już ani ręki, ani palców”. (s. 316)
„Pomyślałam sobie, jakie to dziwne, że życie biegnie niezmiennie swoim trybem, niezależnie od jakichkolwiek wypadków. Wykonujemy mechanicznie te same czynności – jemy, śpimy, myjemy się. Żadne dramatyczne wydarzenie nie może przełamać siły życia”. (s. 375)
13 komentarze
Recenzja zachęcająca, chętnie w wolnym czasie przeczytam, powieść w moim typie :)
OdpowiedzUsuńWięc już teraz życzę udanej lektury, Alu :)
UsuńNie miałam jeszcze okazji czytać tej książki. Dobrze, że summa summarum znalazłaś w niej coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńTo fakt :) Pewnie jeszcze coś tej autorki kiedyś przeczytam
UsuńNiesamowicie się cieszę, że wydali tą powieść, bo od lat miałam ją gdzieś z tyłu głowy i na pewno w najbliższym czasie sobie ją kupie, żeby móc przeczytać w wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńJeśli za Tobą chodziła, to pewnie :) Trzymam kciuki żeby Ci się spodobała
UsuńTeż trzymam za to kciuki, chociaż pewnie nie dam rady sięgnąć po nią jeszcze w tym roku, ale na pewno przyjdzie czas na tą książkę!;)
UsuńKasiu dam się namówić na lekturę tej książki. 😊
OdpowiedzUsuńBędzie w takim razie okazja, żeby porównać wrażenia :)
UsuńJestem pod wrażeniem, w szczególności zaintrygowałaś mnie tą recenzją:)
OdpowiedzUsuńCieszę się! :)
UsuńMuszę przyznać, że zarys fabuły wydaje się intrygujący i z chęcią poznałabym ją lepiej :)
OdpowiedzUsuńTo ciekawa historia :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)