Lucy Maud Montgomery – Ania z Wyspy Księcia Edwarda
27.09.2020Lucy Maud Montgomery, Ania z Wyspy Księcia Edwarda [The
Blythes Are Quoted], tłum. Paweł Ciemniewski, Wydawnictwo Literackie,
2015, 520 stron.
Trudno mi przyjąć do wiadomości, że „Ania z Wyspy Księcia Edwarda” to ostatnie spotkanie z serią o rudowłosej Ani. Pewnie - mogę wracać do bohaterów i wszystkich tomów wielokrotnie, ale teraz czuję, że coś się skończyło i to chyba nie do końca w takich sposób, jak bym chciała…
Ostatni tom wydany został dopiero w 1974 roku – najpierw w formie okrojonej, jako „The Road to Yesterday” (znany u nas pod tytułem „Spełnione marzenia”), a dopiero później – w 2009 roku - uzupełnionej na podstawie ostatniego z trzech maszynopisów autorki, pozyskanego z archiwów Uniwersytetu Guelph i wydanego jako „The Blythes Are Quoted”. Kopię ostatecznej wersji, otrzymanej niedługo przed jej śmiercią w 1942 roku, miał też kanadyjski wydawca Lucy Maud Montgomery. „Ania z Wyspy Księcia Edwarda” to zbiór kilkunastu opowiadań przeplatanych wierszami, który zredagował (jak zapewnia, starając się oddać jak najwierniej tekst z oryginalnego maszynopisu) Benjamin Lefebvre.
Zaczęło się od zaskoczenia przy pierwszym opowiadaniu („Paru głupców i jedna święta”), bo chociaż rozwiązania łatwo się domyślić, to w historii o nawiedzonym domu najbardziej zdziwiła mnie zawiść i nienawiść, która się tam pojawia. U Lucy Maud Montgomery nigdy nie brakowało bohaterów z różnymi przywarami, ale nie byli oni w gruncie rzeczy źli. A tu mamy do czynienia z krzywdzeniem innych i to wywołało we mnie w pewnym sensie niepokój. Później, mimo że pojawiały się też lżejsze opowiadania, dosyć długo trudno było mi się w tym tomie odnaleźć. Gdzieś zgubiła mi się ta przyjemność czytania, którą zawsze czułam przy spotkaniach z kanadyjską pisarką. Wreszcie udało mi się ją odnaleźć w kilku opowiadaniach, ale nie ukrywam, że ten tom nie będzie należał do moich ulubionych.
Niespecjalnie odnalazłam się też w wierszach pojawiających się pomiędzy kolejnymi historiami, których autorami pisarka uczyniła Anię Blythe (dawniej Shirley) i jej syna Waltera. Kilka fragmentów nawet mnie poruszyło, ale to trochę mało jak na tak sporą dawkę poezji. Nie przekonał mnie też wykorzystany przy tej okazji motyw luźnego komentowania przez Anię, Gilberta, ich dzieci i Zuzannę tych utworów i wspominania przeszłych wydarzeń. Jakoś te poetyckie wieczorki zamiast klimatyczne, wydały mi się trochę sztuczne.
Wiem, że dosyć mocno narzekam na „Anię z Wyspy Księcia Edwarda”, ale nie jest też tak, że przez te kilkaset stron zupełnie nie poczułam radości z lektury. Było kilka takich historii, w które mocniej się zaangażowałam i które stanowiły przypomnienie, dlaczego tak polubiłam prozę kanadyjskiej pisarki. Nie zdziwiłam się też, że Ania – mimo sugerującego to polskiego tytułu – nie odgrywa w całości kluczowej roli. W poszczególnych opowiadaniach jej postać pojawia się gdzieś w tle, ale główne skrzypce odgrywają inni mieszkańcy Wyspy Księcia Edwarda. Z podobnym rozwiązaniem spotkałam się już w innych zbiorach opowiadań z tej serii (np. „Opowieści z Avonela”, „Pożegnanie z Avonlea”), więc nie byłam zaskoczona.
Liczyłam na to, że „Ania z Wyspy Księcia Edwarda” będzie dla mnie takim kojącym oddechem, tak jak było to w przypadku innych książek z tej serii. Niestety, tym razem musiałam dłużej szukać tej radości czytania i przez pewien czas opornie szło mi poznawanie tego zbioru opowiadań. Nie trafiła mi też jakoś szczególnie do serca poezja przewijająca się przez książkę, chociaż kilka fragmentów przykuło moją uwagę na dłuższą chwilę. Ostatecznie część historii pozwoliła mi się bardziej przejąć emocjami bohaterów, a nawet poczuć urokliwy klimat opisywanych miejsc, ale nie zmienia to faktu, że nie na takie zamknięcie tej serii liczyłam i z dużo większym rozczuleniem myślę o wcześniejszych tomach.
„Ale tak to bywa: ludzie zapominają, bo muszą. Świat nie przetrwałby bez zdolności zapominania”. (s. 100)
11 komentarze
Ja uwielbiam Anię i pozostanie tak już zawsze, więc przykro mi, że nie czujesz się usatysfakcjonowana z lektury kochana.
OdpowiedzUsuńTeż żałuję :) Ale wracam myślami do poprzednich tomów i wiem, że to była fantastyczna przygoda.
UsuńNie wiedziałam, że pod koniec serii pojawiają się opowiadania. Pisałam już kiedyś, że zatrzymałam się na samym początku cyklu i planuję do niego wrócić. Szkoda więc, ze finał nie jest tak satysfakcjonujący jak mógłby być.
OdpowiedzUsuńPrzed tym mniej satysfakcjonującym finałem jest jednak sporo części przy których czułam przyjemność z lektury, więc nie ubolewam aż tak mocno :) Ciekawe czy dla Ciebie ten powrót będzie udany.
UsuńW sumie chętnie wróciłabym do każdego tomu, z sentymentem :)
OdpowiedzUsuńZ tej serii znam tylko "Anię z Zielonego Wzgórza", chociaż kiedyś oglądałam ekranizacje. Jednak to nie to samo co znajomość pierwowzoru i mam w planach zapoznać się z całą serią.
OdpowiedzUsuńPolecam :) Na mnie ta seria działała jak taki głęboki oddech po ciężkim dniu :)
UsuńCzytałam tylko Anię z Zielonego Wzgórza jako lekturę. Prawdę powiedziawszy wtedy mi się nie podobała. Wręcz mnie irytowała :P. Czasem jednak mam ochotę wrócić do niej po latach i może zerknąć na dalsze części, zobaczyć czy zmieni się moje podejście :)
OdpowiedzUsuńCiekawe czy odebrałabyś ją inaczej niż w szkolnych czasach ;) Ja tak naprawdę po latach dopiero doceniłam tę serię.
UsuńA jak z przekładem tej serii?
OdpowiedzUsuńNie porównywałam ani z oryginałem, ani z innymi wydaniami, więc ciężko mi wyrokować :) I warto zaznaczyć, że tłumaczy w tej serii jest kilku. Mogę tylko stwierdzić, że nie miałam w trakcie czytania w kontekście przekładu zastrzeżeń :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)