Alexandra Tidswell – Lewisville
1.04.2020
Alexandra Tidswell, Lewisville, tłum, Elżbieta Smoleńska, Czarna Owca, 2020, 392 strony.
Martha Grimm wcześnie odkryła, że nie chce spędzić całego
życia w małej wiosce, w rodzinnym domu, gdzie bieda i nieustanna harówka idą ze
sobą w parze. Ma czternaście lat, kiedy pojawia się jedna z szans na odmianę
losu – możliwość chodzenia do szkoły – ale matka szybko przekreśla te nadzieje.
Podobnie zresztą jak kilka innych. Minie jeszcze wiele lat, Martha wyjdzie za
mąż i urodzi kilkoro dzieci, ale przyjdzie taki moment, gdy przełknięcie
kolejnego rozczarowania swoim losem będzie nie do zniesienia. I wtedy, bardzo
powoli, coś w jej życiu zacznie się dziać. Tyle tylko, że niektóre decyzje
pociągną za sobą naprawdę poważne konsekwencje.
„Lewisville” to powieść, w której nieustannie przewija się
pytanie o to, czy warto dążyć do spełnienia marzeń za wszelką cenę i czy, kiedy
już ją zapłacimy, naprawdę będziemy szczęśliwi. Główna bohaterka ma w sobie
ambicję i tego nie sposób jej odmówić, ale jednocześnie jej wybory sprawiają,
że czasami ciężko obdarzyć ją sympatią. Ma w sobie siłę i upór, które są godne
podziwu, ale pokusa zupełnie innego życia, zbudowanego po trosze na ciężkiej
pracy, ale i na kłamstwie, jest niezwykle silna. Tak bardzo, że wymazuje to, co nie pasuje do aktualnego obrazka, a na myśl o przeszłości czuje jedynie lęk, by nie została ona odkryta.
Alexandra Tidswell oparła swoją powieść na kanwie
prawdziwych wydarzeń. Fascynujące musiało być docieranie do dawniej skrywanych
tajemnic i tchnięcie życia w tę ciekawą historię. Miałam jednak pewien problem z „Lewisville”. Akcja książki rozgrywa się w latach 1815-1871
i normalnie taka rozpiętość czasowa nie byłaby w ogóle kłopotliwa,
gdy nie sposób, w jaki autorka postanowiła opowiedzieć losy bohaterów. Niemal
każdy rozdział dzieli przestrzeń kilku miesięcy, a czasem lat, więc trudno było
mi zatopić się na dłużej w daną chwilę i wydarzenia, bo kilka stron później
wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Takie nieustanne przeskoki czasowe wybijały
mnie z rytmu i tworzyły wrażenie, że poznaję losy Marthy, jej dzieci i innych
osób fragmentami. Kluczowe elementy wprawdzie odkryłam, ale jednak pełen obraz był niedostępny. Wiem, że nie każdemu
będzie taka forma powieści przeszkadzała, ale mi było zwyczajnie szkoda, że
niektóre momenty nie znajdowały w książce dłuższego rozwinięcia.
Mimo wszystko udało mi się jednak przenieść w XIX wiek i właściwie
nie stracić na przestrzeni kilkuset stron zainteresowania losami bohaterów. Nie
towarzyszyły temu wprawdzie silne emocje, ale dylematy targające postaciami okazały się dosyć zajmujące. Określone wybory niosą konkretne konsekwencje i ta
powieść wyraźnie pokazuje, że nie ma jedynej słusznej drogi – ani pójście za
głosem serca, ani kierowanie się rozumem nie dają gwarancji powodzenia i
szczęścia. Tak różnie plotą się ludzkie losy, że czasami to, co wydawało się
idealnym rozwiązaniem, okazuje się w dłuższej perspektywie porażką. I
odwrotnie.
Nie ukrywam, że spodziewałam się po „Lewisville” trochę
więcej i może gdyby konstrukcja powieści była inna i całość nie opierała się na
ciągłych przeskokach czasowych, to potrafiłabym silniej ją przeżywać. Nie nudziłam się jednak w trakcie czytania, a autorka zdołała mnie przenieść
w odległy okres historii, któremu towarzyszyło kilka ciekawych, choć
pozostających gdzieś w tle, wątków, jak chociażby kolonizacja Nowej Zelandii. Doceniam
ukazanie różnych rozterek towarzyszących poszczególnym postaciom i
pozostawienie oceny ich wyborów czytelnikowi. W powieści Alexandry Tidswell się
więc nie zakochałam, ale coś dla siebie w niej znalazłam.
Garść cytatów:
„W życiu nie ma czegoś takiego jak szczęście. Trzeba być
kowalem własnego losu”. (s. 89)
„Samotność jest łatwiejsza, bo przynajmniej nikogo się nie
zawiedzie”. (s. 313)
~~*~~
Za książkę dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.
12 komentarze
Umiarkowana recenzja, ale wstępnie jestem zainteresowana lekturą tej powieści.
OdpowiedzUsuńŻałuję, że się nie zachwyciłam, ale książka mimo to jest warta uwagi :)
UsuńTrochę zastanawiają mnie te przeskoki czasowe, o których wspominasz. Ale myślę, że dam szansę książce mimo paru wad. :)
OdpowiedzUsuńWiesz, to jest taki element, który komuś innemu może zupełnie nie przeszkadzać :) Więcej jeśli książka Cię ciekawi, to śmiało.
UsuńMnie akurat przeskoki czasowe nie przeszkadzają, a o dziewiętnastym wieku czytać bardzo lubię, choć denerwuje mnie, że wtedy kobiety niewiele miały do powiedzenia. Akcja, jak rozumiem, toczy się w Nowej Zelandii? :)
OdpowiedzUsuńCzęściowo tak, ale nie tylko tam :) W różne miejsca los rzuca bohaterami na przestrzeni całej powieści :) Jest po drodze też Australia, a wszystko zaczyna się tak naprawdę w Anglii.
UsuńJeśli będę miała szansę przeczytać tę książkę, to myślę, że z niej skorzystam. 😊
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, że by Ci się, Agnieszko, spodobała :)
UsuńNie słyszałam o niej i jeszcze się nad nią zastanowię.
OdpowiedzUsuńNic na siłę, wiadomo :)
UsuńTe przeskoki czasowe to coś, co i mi mogłoby przeszkadzać. Zwłaszcza jeśli naprawdę zainteresowałyby mnie losy bohaterów. Naturalne jest, że wtedy chce się poznać jak najwięcej szczegółów z ich życia... Cóż, pewnie autorka miała dobry powód, żeby napisać to właśnie tak, ale rozumiem zarzuty;)
OdpowiedzUsuńCałkiem możliwe, że chciała pokazać jak najwięcej momentów z życia bohaterów, ale taka forma sprawiła, że trudno było się w nie mocniej zaangażować.
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)