Søren Sveistrup - Kasztanowy ludzik
22.10.2019
Søren Sveistrup, Kasztanowy ludzik [Kastanjemanden], tłum. Justyna Haber-Biały, W.A.B., 2019, 558 stron.
Morderca, który jest o krok przed wszystkimi, bo w najdrobniejszych
szczegółach przygotował swój plan. Zbrodnie, o jakich się nie zapomina –
makabryczne, ale jednocześnie nieprzypadkowo zaaranżowane w taki, a nie inny
sposób. Wspólny motyw pojawiający się na miejscu i chociaż niepozorny,
to z czasem budzący grozę – kasztanowy ludzik. Takie powieści lubię najbardziej,
takie mnie wciągają i wywołują dreszcz niepokoju i oczekiwanie na rozwiązanie.
Søren Sveistrup debiutuje jako pisarz w świetnym stylu i już zacieram łapki na
kolejne jego powieści.
Martwa kobieta z odciętą dłonią i wieloma ranami zostaje
znaleziona przy domku zabaw. Makabryczny widok zakłóca jeden element –
niewielki kasztanowy ludzik umieszczony blisko zwłok. Atmosfera gęstnieje
jeszcze bardziej, kiedy okazuje się, że znajduje się na nim odcisk palca córki
minister spraw społecznych. Dziewczynka rok wcześniej zniknęła, a jej porywacz został
złapany. Przyznał się do zabójstwa i sprawa została zamknięta, chociaż ciała do tej
pory nie znaleziono.
Czasami następuje taki klik pomiędzy mną, a książką i wtedy
czuję, że to jest historia, w której naprawdę dobrze się odnajdę. Tak było w
przypadku „Kasztanowego ludzika” – właściwie od pierwszych stron miałam wrażenie,
że autor doskonale wie, co robi i muszę się przygotować na naprawdę pokręconą powieść.
Przemyślane morderstwa, zabawa ze śledczymi, którzy usilnie próbują zdobyć
przewagę, ale nie raz i nie dwa ponoszą porażkę, aura inteligentnego i nieprzeciętnego
zabójcy, wzbudzającego niepokój, ale i pewien rodzaj fascynacji. Kim jest?
Dlaczego wybiera na swoje ofiary matki i okalecza je w tak okrutny sposób? Co
oznaczają kasztanowe ludziki i jak złapać sprawcę, zanim kolejny z nich będzie
wskazywał miejsce zbrodni? Przewracane strony mnożą pytania i liczbę podejrzanych,
więc zdecydowanie jest nad czym się zastanawiać.
Śledztwo prowadzi Naia Thulin – silna babka, której nie da
się łatwo zbić z tropu. Towarzyszy jej (chyba, że akurat gdzieś znikł) Mark
Hess - facet zdecydowanie niezadowolony z miejsca, w jakim się znalazł. Ostatnie
lata pracował w Europolu, ale narobił tam ostatnio bałaganu i zanim zostaną
podjęte ostateczne decyzje, został odesłany do kopenhaskiego Wydziału Zabójstw. Z
jednej strony trochę łatwiej jest polubić Thulin, ale z drugiej to Hess z
czasem stawia coraz więcej niewygodnych pytań i zdaje się, że oczywiste
rozwiązania go nie satysfakcjonują. Kiedy coś zbyt łatwo pasuje do obrazka robi
się podejrzliwy i drąży temat tak długo, aż wypracuje jakąś teorię (i przy
okazji wkurzy wokół siebie kilka osób). Nie jest to może najbardziej oryginalna
para śledczych, ale dobrze mi się w ich towarzystwie rozwiązywało tę sprawę.
Zawsze przy takich książkach staram się nie tracić z oczu
mordercy, rozpatrując różne możliwości. A trzeba przyznać, że Søren Sveistrup
podsuwa sporo poszlak, które można na różne sposoby interpretować. Im mocniej
się w tej historii zaczytywałam i im bardziej nie mogłam od niej oderwać, tym
wyraźniejsza była we mnie obawia o zakończenie. Nie było ono ostatecznie totalnym zaskoczeniem,
bo gdzieś po drodze przemknął mi przez myśl taki scenariusz (przynajmniej w
kwestii tożsamości zabójcy, niekoniecznie szczegółów), ale wszystko
zgrabnie się ze sobą zgrało i dotarłam do końca z myślą, że to była bardzo
dobra powieść.
Søren Sveistrup od
razu stawia sobie wysoko poprzeczkę, bo „Kasztanowy ludzik” okazał się mocno
intrygującą powieścią, która wciąga od pierwszych stron i stanowi wyzwanie dla
lubiących rozwiązywać kryminalne zagadki. Postać mordercy niby kryje się gdzieś
w cieniu, a tak naprawdę ciągle czuje się, że to on pociąga za wszystkie sznurki
i bawi się za śledczymi. Pewnie byłabym totalnie zachwycona, gdyby zakończenie
mnie całkowicie zaskoczyło, ale tak czy inaczej duński autor zdecydowanie mnie
do swojego debiutu przekonał.
Garść cytatów:
„(…) że smutek jest miłością, która stała się bezdomna, i że
trzeba nauczyć się z nim żyć i zmuszać się do myślenia o przyszłości”. (s. 147)
„Humor zapewnia dystans do tego, co niepojęte”. (s. 228)
„Czuje się tak, jakby właśnie rozgrywała się powtórka już raz
przeżytej sytuacji, i przez moment myśli, że tak musi wyglądać piekło –
nieszczęśnicy będą bez końca przeżywać te same okropne sceny”. (s. 406)
~~*~~
Za książkę dziękuję wydawnictwu W.A.B.
12 komentarze
Będę czytała tę książkę i naprawdę dużo sobie po nie obiecuję. 😊
OdpowiedzUsuńCzekam w takim razie na Twoją opinię :)
UsuńZapisałam ją sobie, bo chociaż wcześniej widziałam ją na instagramie, nie miałam ochoty jej czytać...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię zachęciłam ;) Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
UsuńWiele dobrego słyszałam o tej książce ;)
OdpowiedzUsuńJa również i przez to nieco się obawiałam rozdmuchania swoich oczekiwań :) Ale to bardzo fajna powieść, więc niepotrzebnie się martwiłam.
UsuńObawiam się, że po tej książce na kasztany będę patrzyła w zupełnie inny, przerażający sposób :D
OdpowiedzUsuńKsiążki potrafią działać na wyobraźnię :) Pamiętam, że przez jakiś czas po lekturze "Mrocznej połowy" Stephena Kinga jakoś inaczej patrzyłam na wróble.
UsuńO, skandynawska powieść to coś dla mnie. :) Kasztanowe ludziki kojarzą mi się z dzieciństwem, z przedszkolakami, a po przeczytaniu tej książki pewnie zaczną kojarzyć się z morderstwami.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że lubisz skandynawskie klimaty :) Tutaj niby taki niegroźny kasztanowy ludzik, a nabiera zupełnie innego znaczenia.
Usuń"Kasztanowego ludzika" było tak pełno w sieciach społecznościowych, że niemal z marszu wzbudził we mnie lekką niechęć ;) Ale skoro tak mocno polecasz, to jednak dam mu szansę :)
OdpowiedzUsuńMam podobnie jak Ty - zazwyczaj po takim boomie na jakiś tytuł czekam na ostudzenie emocji. W tym jednak przypadku nie żałuję, że skusiłam się szybko na lekturę, bo pozytywnie mnie zaskoczyła :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)