Jørn Lier Horst – Gdy morze cichnie
14.09.2019
Jørn Lier Horst, Gdy morze cichnie [Når havet stilner], tłum. Milena Skoczko, Smak Słowa, 2017, 336 stron.
William Wisting, tom 3.
Zaczynam się już przyzwyczajać, że seria z komisarzem Williamem
Wistingiem to po prostu miła kryminalna rozrywka. Ni mniej, ni więcej. Spędziłam
kilka kolejnych godzin w towarzystwie śledczych z Larvik, obserwując ich
poczynania z zainteresowaniem, ale bez wielkiego napięcia. Gdzieś po drodze
pojawiały się różne tropy, ale sprawa nie okazała się jakoś mocno porywająca, więc ze spokojem czekałam na rozwój sytuacji. Łatwo było
mi wrócić do bohaterów i przebywanie z nimi sprawia mi przyjemność, ale chyba
czas przestać nastawiać się na powieści, które zrobią na mnie ogromne wrażenie.
Poważnie ranny mężczyzna zostaje znaleziony przed apteką.
Nie wiadomo kim jest i jak się tam znalazł. Płonie letni domek, a w
pogorzelisku odkryte zostają zwłoki. Przypadkowy
pożar, a może coś więcej? I jeszcze pewien opuszczony jacht… Czy coś łączy te
sprawy?
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale śledztwo skupia się przez większość
czasu na wątku, który mnie jakoś mocno nie porwał. Byłam wprawdzie ciekawa
rozwoju akcji, ale jednocześnie miałam wrażenie, że w „Gdy morze cichnie”
brakuje takiej kryminalnej zagadki, która by mnie zachęciła do tworzenia
własnych scenariuszy. Zostawiłam łączenie poszczególnych elementów bohaterom i
stałam trochę z boku, a wolałabym bardziej się w sprawę zaangażować.
Jørn Lier Horst jakby delikatnie zaczynał potrząsać komisarzem
Wistingiem, więc wygląda na to, że można się spodziewać po nim nieco więcej niż
tylko metodycznego prowadzenia śledztwa. To dobrze, bo chociaż lubię w głównym
bohaterze to, że nie jest kolejnym policjantem przytłoczonym życiem (takich w
innych kryminałach jest multum), to jednak warto by było wrzucić go w niecodziennie
sytuacje, które pozwolą poznać go lepiej.
Śledztwo toczy się dosyć powoli, bo nie ma zbyt wielu konkretnych punktów
zaczepienia – są głównie przeczucia i poszlaki. Poza tym brakuje ludzi, a góra
nie jest skora, by dać dodatkowe wsparcie zespołowi Wistinga. Doceniam, że
autor nie podkręca na siłę tempa i pokazuje, że niektóre czynności po prostu
muszą trochę potrwać, ale z drugiej strony nawet, gdy pojawiał się jakiś
przełom, to nie sprawiał on, że nagle nie mogłam się doczekać co będzie dalej. Pod
koniec puszczają za to hamulce i wszystko toczy się bardzo szybko, aż do
ostatecznego wyjaśnienia sprawy.
To morze przez które z norweskim pisarzem tym razem
przepłynęłam okazało się dla mnie trochę zbyt spokojne i niekoniecznie
umiejscowione w takich rejonach kryminalnych zagadek, jakie lubię najbardziej. A
jednak jest coś takiego w tej serii, że myślę o niej z dużą sympatią i nawet
mimo tego, że trzeci tom fabularnie mniej mnie intrygował niż poprzednie („Kluczowy świadek” i „Felicia zaginęła”), to liczę na to, że kolejne śledztwo okaże się
bardziej zajmujące. Nie spodziewam się już szokujących i wbijających w fotel
powieści, ale dobrym, solidnym kryminałem i spotkaniem z Wistingiem nie
pogardzę.
Garść cytatów:
„(…) jedną z niewielu rzeczy, których był absolutnie pewny,
było to, że od czasu do czasu się mylił”. (s. 123)
William Wisting
4 komentarze
Mój narzeczony bardzo lubi tę serię. Ja jeszcze jej nie znam. 😊
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś się skusisz :)
UsuńWybacz ale nie poczułam zainteresowania ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, nie namawiam :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)