Stephen King – Bastion
16.10.2018
Stephen King, Bastion [The Stand], tłum. Robert Lipski, Albatros, 2018, 1168 stron.
Uwielbiam książki Stephena Kinga, ale przyznaję, że
obawiałam się „Bastionu” – wydawał mi się daleki od historii, które zazwyczaj
potrafią mnie porwać. Mordercza epidemia, zupełnie nowy porządek świata – to
nie są klimaty, z którymi mam często do czynienia i do których mnie ciągnie. A jednak
postanowiłam zaryzykować, mając nadzieję, że to nie będzie droga przez mękę.
Momentami nią była, ale zdecydowanie nie dla mnie, a dla bohaterów, którzy
tracili bliskich i patrzyli śmierci w oczy, a pozostanie przy życiu wcale nie oznaczało, że
są bezpieczni.
Charlie chciał uratować siebie, ale moment, w którym po
awarii opuścił ośrodek badawczy stał się początkiem końca. Supergrypa (nazwana
później Kapitan Trips) dzień po dniu, godzina po godzinie zaczęła zbierać
żniwo. Tylko nieliczni okazali się na nią odporni i musieli stanąć twarzą w
twarz z koszmarem i to również takim, w (nie)ludzkiej postaci.
Nie będę ukrywała, że do książek Stephena Kinga mam
słabość i poza pewnymi wyjątkami (np. „Rok wilkołaka”) zazwyczaj świetnie się w
jego prozie odnajduję. Domyślałam się, że w „Bastionie” – podobnie jak w wielu
innych powieściach tego autora – będzie trzeba poczekać na rozwój akcji i
uzbroić się w cierpliwość. Nigdy mi jej w przypadku tego pisarza nie brakuje i
również tym razem powoli, strona po stronie zatapiałam się w stworzonej
historii. Nie przez cały czas było zajmująco na tyle, żebym się nie mogła
oderwać, ale na pewno nie było we mnie znużenia. Może jedynie
początkowo przeszkadzało mi, że w zetknięciu z dużą ilością bohaterów nie byłam
w stanie zakotwiczyć myśli na żadnym z nich na dłużej, ale i to z czasem
minęło. To zresztą ciekawy zabieg, gdy nie można być pewnym czy postać, którą
zaczynamy lepiej poznawać nie padnie za chwilę ofiarą Kapitana Tripsa lub czegoś
zgoła innego.
Wydaje się, że w przypadku „Bastionu” to kolejne wydarzenia
stanowią kluczową kwestię – pokazanie epidemii, a później postapokaliptycznego
świata, ale w gruncie rzeczy wszystko, co się dzieje, jest w pewnym sensie
pretekstem do odkrycia kilku prawd o ludziach. Nowa sytuacja wiele osób zmienia,
ale – co ważne – dzieje się to stopniowo. Z drugiej strony Stephen King
pokazuje, że pewne zachowania i schematy działania pozostają nadal takie same i nawet zburzenie
znanego porządku nie jest w stanie tego przerwać.
Amerykański pisarz nie po raz pierwszy kreuje niejednoznacznych
bohaterów, mimo że mogłoby się wydawać, że podział na tych dobrych i złych jest
bardzo wyraźny. Trzeba być jednak czujnym, bo czasami drobna zadra w sercu może
być początkiem kiełkującej nienawiści, a z drugiej strony strach potrafi uciszyć resztki
sumienia. Intrygował mnie mroczny mężczyzna, polubiłam Nicka, Stu, Frannie (chociaż
ją dopiero z czasem), ale jakoś szczególną sympatią obdarzyłam Toma Cullena. Słowo daję, tak! To ostatnie zdanie już
zawsze będzie mi się z nim kojarzyło.
Nie pochłonęłam „Bastionu” w szybkim tempie, ale tak
naprawdę nie czułam też ciężaru (może poza dosłownym, bo jednak prawie 1200
stron swoje waży) jaki mógłby towarzyszyć tak rozbudowanej historii. Chciałam
wiedzieć jak to się wszystko skończy, a jednocześnie jakoś trudno było mi się z
tą powieścią rozstać. Dla wielu osób nie będzie to porywająca książka i nie
odważyłabym się na siłę przekonywać kogokolwiek, że na pewno mu się spodoba. Ja
jednak odnalazłam w niej to, co u Stephena Kinga lubię szczególnie – barwnych bohaterów
i kilka ważnych prawd o ludziach, moralne dylematy wywołujące refleksje, opowieść
poprowadzoną w ciekawy sposób i dawkę niepewności co do tego, czego się
spodziewać na kolejnych stronach. Czuję się usatysfakcjonowana. Słowo daję,
tak!
Garść cytatów:
„Świat to dramat rozgrywający się na jawie. Wciąż rozglądamy
się w poszukiwaniu przewodniego światła – z taką samą nadzieję, z jaką
oczekujemy kolejnego dnia”. (s. 180)
„Ojcem grzechu była kradzież, wszystkie dziesięć przykazań
sprowadzało się w sumie do jednego - »Nie kradnij«. Morderstwo było kradzieżą
życia, cudzołóstwo kradzieżą żony, zawiść kradzieżą tego, co kryło się w
ludzkim sercu. Bluźnierstwo było kradzieżą imienia bożego”. (s. 658)
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros.
16 komentarze
Jeszcze nie czytałam. Muszę przyznać, że dawno już nie zaglądałam do książek pisarza :)
OdpowiedzUsuńA z do tej pory przeczytanych, która podobała Ci się szczególnie? :)
UsuńMnie jakoś zupełnie nie ciągnie do książek tego autora.
OdpowiedzUsuńNic na siłę, Agnieszko :)
UsuńAle kolos! Choć Kinga bardzo cenię, to tę książkę muszę odpuścić - przynajmniej teraz, bo nie mam tyle czasu, żeby przeczytać ponad 1000 stron :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Książkowa Przystań
Faktycznie trzeba sobie na nią zarezerwować trochę czasu :)
UsuńCo za objętość! W tym przypadku chyba lepiej byłoby wgrać książkę do czytnika, bo nie wyobrażam sobie zabierać jej codziennie do tramwaju :) Ale nie twierdzę, że nie przeczytam, bo chyba czas najwyższy nadrobić zaległości z twórczością Kinga!
OdpowiedzUsuńByłoby ciężko :))
UsuńTrochę wstyd, ale nie czytałam jeszcze książek Kinga ;/
OdpowiedzUsuńAlu, żaden to wstyd przecież :) Trudno znać wszystkich autorów :)
UsuńDla mnie ta książka jest za gruba. Choćby treść nie wiem jak była ciekawa, to i tak odstrasza mnie objętość. :)
OdpowiedzUsuńNie namawiam więc ;-)
UsuńMuszę się kiedyś zmierzyć z "Bastionem", a Ty swoim opisem mocno mnie zachęciłaś. Też bardzo lubię u Kinga tę niejednoznaczność bohaterów i to jak potrafią się zmienić pod wpływem różnych okoliczności.
OdpowiedzUsuńTrochę przeraża mnie te 1200 stron, bo jak na razie największym kolosem Kinga był dla mnie "Dallas '63", ale ze swoimi 860 stronami wygląda dość skromnie przy "Bastionie" :P
Dallas '63 jeszcze przede mną :) Ciekawa jestem czy Bastion by Ci przypadł do gustu :)
UsuńJakoś dziwnie aktualne dzisiaj
OdpowiedzUsuńJest to bardzo specyficzna książka, pisana stylem innym od reszty, sam autor mówi za siebie. Polecam tym, którzy lubią dłużej zastanowić się nad zdarzeniami. Zdecydowanie nie jest to książka na jeden czy dwa wieczory.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)