Melissa Ashley – Malarka ptaków
4.07.2018
Melissa Ashley, Malarka ptaków [The Birdman's Wife], tłum. Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, Czarna Owca, 2018, 506 stron.
Gdy myślę o „Malarce ptaków”, to przypominają mi się moje
odczucia po lekturze „Zimowej opowieści” Marka Helprina – powieści, która z
jednej strony mnie oczarowała, a z drugiej momentami trochę nużyła. Zdecydowanie
czuje się, że Melissa Ashley przelała na papier swoją miłość do ptaków oraz
fascynację prawdziwą postacią Elizabeth Gould – kobiety żyjącej w XIX wieku,
która z determinacją dążyła do realizowania swojej pasji. Jednocześnie mimo tego,
jak bardzo barwna jest ta historia i z jaką dbałością o szczegóły
skonstruowana, to nie ukrywam, że czytało mi się ją momentami dosyć opornie.
Gdy na drodze Elizabeth staje John – oddany swojej pracy preparator
zwierząt i pełen ambicji pasjonat przyrody – sporo się w jej życiu zmienia. Przestaje
być guwernantką, ale chociaż być może tego by od niej w tamtych czasach
oczekiwano – nie staje się jedynie dodatkiem do swojego męża – rozwija swoje
umiejętności malarskie, łącząc je z fascynacją Johna wobec ptaków. On chce
odkrywać nowe gatunki, poznawać ich zwyczaje i dokonywać klasyfikacji; ona
potrafi zebrane okazy zilustrować w taki sposób, by dać im drugie życie.
Przed lekturą nie zdawałam sobie sprawy, że autorka sięgnęła
po autentyczne postacie – przyznaję, że nazwisko Gould nic mi nie mówiło i do
pewnego momentu byłam przekonana, że mam do czynienia z fikcją literacką. O ile
szczegóły historii opierają się w dużej mierze na wyobraźni autorki, o tyle
główne jej punkty miały swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Praca Johna i
Elizabeth nad monografiami na temat ptaków, wyprawa do Australii, powiększanie
się rodziny – to wszystko rzeczywiście miało miejsce. Autorka poszła jednak o
kilka kroków dalej i właśnie Elizabeth oddała głos, czyniąc ją narratorką i siłą
rzeczy opierając się w jej kreacji w dużym stopniu na własnym wyobrażeniu tego,
jakie myśli mogły jej towarzyszyć i co ją napędzało do działania.
„Malarka ptaków” sprawiła, że chciałam o poznanych na
kartach powieści bohaterach wiedzieć więcej, więc to obudzenie we mnie
ciekawości wobec Elizabeth Gould i jej męża uznaję za jej ogromny plus.
Wertowałam po lekturze inne źródła, by skonfrontować poznaną historię z
rzeczywistością. Na początku i na końcu książki pojawia się kilka ilustracji stworzonych
przez Elizabeth, ale aż chciałoby się wziąć w ręce którąś z monografii, by w
pełni i niespiesznie przeglądać kolejne dzieła. Tego mi w książce nieco
brakowało – Melissa Ashley tak sugestywnie opisuje proces powstawania kolejnych
rysunków, że aż chciałoby się je zobaczyć nie tylko oczyma wyobraźni, ale
najlepiej od razu obok tekstu.
Australijska pisarka tworzy opisy szalenie barwne i
niejednokrotnie dosyć drobiazgowe (niektóre fragmenty tych bardziej wrażliwych mogą przerosnąć) i widać, że do napisania
tej powieści dobrze się przygotowała. Jednocześnie zdecydowanie czuje się jej
osobiste zamiłowanie do ptaków. Problem tylko w tym, że gdzieś po drodze gubią
się elementy, które pchałyby akcję do przodu i wywoływały ciekawość czytelnika
dotyczącą tego, co będzie dalej. Teoretycznie wiele zmienia się w życiu Johna i
Elizabeth na przestrzeni kilkunastu lat, kiedy rozgrywa się powieść, ale w
praktyce ma się wrażenie, że dzieje się niewiele. W efekcie czasami zachwycałam
się jakimś fragmentem, by chwilę później nie czuć wcale naglącej potrzeby
przewracania kolejnej strony.
Na pewno nie żałuję czasu spędzonego z „Malarką ptaków”, bo
gdyby nie ta powieść, to nie miałabym pojęcia kim była Elizabeth Gould, nie odkryłabym
jej ilustracji i pewnie nie zajrzałabym do świata, w którym z taką pasją i
poświęceniem (chociaż nie bez pewnych wątpliwości) odkrywa się nowe gatunki i próbuje
w pewnym sensie okiełznać przyrodę. Trochę mi tylko szkoda, że były momenty,
kiedy historia mi się zdecydowanie dłużyła i przez to nie zdołałam się nią w
pełni zachwycić.
Garść cytatów:
„Dochodzę do wniosku, że cierpienie przypomina miłość – jest
jakąś jej formą. Gdy poznajesz ukochanego albo urodzisz pierwsze dziecko, nie
potrafisz sobie wyobrazić, że znajdziesz w sercu miejsce dla kolejnej
umiłowanej osoby. Ogarnia cię uczucie pełni, wraz z jego wymogami i
przeciwnościami. A jednak udaje ci się znaleźć mały załomek, szczelinę
pozwalającą na to, by jeszcze coś wpasować”. (s. 478/479)
~~*~~
Za książkę dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.
4 komentarze
Tym razem, to,raczej nie jest książka dla mnie.:)
OdpowiedzUsuńRozumiem, skoro tak czujesz, to nie namawiam :)
UsuńA ja bym dała jej szansę, wydaje się wartościowa i nieco inna :)
OdpowiedzUsuńTo ciekawa książka, ja na pewno nie żałuję lektury :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)