Samantha Shannon – Pieśń jutra
25.09.2017
Samantha Shannon, Pieśń jutra [The Song Rising], tłum. Regina Kołek, Sine Qua Non, 2017, 432 strony.
Cykl: Czas Żniw, tom 3.
„Czas Żniw” i „Zakon Mimów” mnie zachwyciły - nadal pamiętam
to uczucie totalnego zaczytania i wniknięcia w świat, który wykreowała Samantha
Shannon. Przywiązałam się do bohaterów, doceniłam przemyślaną rzeczywistość i
dałam się porwać kolejnym wydarzeniom. Mogłabym napisać, że moja fascynacja tą serią
nie do końca przetrwała próbę czasu, ale w głowie nadal mam ten przyjemny
dreszcz emocji towarzyszący lekturze pierwszych dwóch części. Myślę raczej, że „Pieśń
jutra”, chociaż ciekawa i warta uwagi, nie okazała się po prostu na tyle dobra, by zrobić
na mnie równie silne wrażenie.
Paige zostaje Zwierzchniczką i chociaż teoretycznie ma
władzę nad londyńskim syndykatem, to w praktyce musi lawirować między
koniecznością walki z Sajonem (ich Tarcza Czuciowa to ogromne zagrożenie dla wszystkich
jasnowidzów), a niechęcią części poddanych sobie ludzi. Nie wszyscy są
zadowoleni z jej rządów, a sprawy nie ułatwia fakt, że musi się też liczyć ze
zdaniem Ramarantów, którzy finansowo wspierają rewolucję. Dziewczyna ma tylko
dziewiętnaście lat, a chociaż już wcześniej udowodniła, że posiada siłę i
charyzmę, to teraz spadają na nią ciosy i zobowiązania, które nawet jej trudno
będzie unieść. Przeleje się wiele krwi, padnie mnóstwo ostrych słów, a
niepewność stanie się dominującym uczuciem w codzienności „odmieńców”.
Ponad dwa lata temu opuściłam bohaterów serii stworzonej przez brytyjską pisarkę i stosunkowo cierpliwie czekałam na to, jak pokieruje ona ich losem w
kolejnej części. Opadły emocje, z głowy uciekły niektóre szczegóły i przez to nie
potrafiłam tak od razu zaczytać się w „Pieśni jutra”. Trzeba jednak oddać
autorce, że w trzecim tomie ani na chwilę nie zwalnia – co rusz wrzuca
bohaterów w kolejne wydarzenia, popychając do przodu fabułę i narażając ich na
sporo niebezpieczeństw. Z jednej strony trudno nie uznać tego za plus – dużo się
dzieje, a więc nie sposób się nudzić, ale z drugiej strony mam wrażenie, że to
skupienie na akcji odbyło się kosztem niektórych bohaterów i trochę też świata
przedstawionego. Niby Shannon wprowadza do niego nowe elementy, rozbudowuje to,
co już miałam okazję poznać, ale jakoś mniej mnie to wszystko fascynowało. Nie
do końca też czułam się przekonana niektórymi rozwiązaniami fabularnymi, bo z
jednej strony autorka dawała odczuć bohaterom, że są niemal osaczeni, wróg
przewiduje ich plany i jest naprawdę niebezpieczny, a z drugiej momentami zbyt
łatwo im niektóre rzeczy przychodziły. Zabrakło w tym wszystkim konsekwencji.
Lubię Paige i w jej przypadku nadal możemy liczyć na
interesujący portret psychologiczny. Nie zmieniło się to, że sporo w niej
jeszcze niepewności we własne siły, ale ciekawie było obserwować jak w pewnym
sensie się przeobraża, gdy wchodzi w swoją rolę Zwierzchniczki i musi
podejmować naprawdę trudne decyzje i to nie zawsze takie, jakie podpowiada jej
sumienie.
„Pieśń jutra” nie do końca spełniła pokładane w niej
nadzieje na powrót do takich emocji, jakie towarzyszyły mi przy „Czasie Żniw” i
„Zakonie Mimów”. Nie oznacza to jednak, że książka zupełnie nie przypadła mi do
gustu. Początkowy opór w zatopieniu się ponownie w rzeczywistości
2059 roku z czasem minął, a ja z zainteresowaniem obserwowałam kierunek, w
którym to wszystko zmierza. Tym razem jednak nie przewracałam stron z taką samą
niecierpliwością i zachwytem, nie miałam też tak silnego przeświadczenia, że
jestem częścią tej historii. Stałam gdzieś z boku i obracałam w głowie myśl, że
to niezła kontynuacja serii, ale mimo to ja liczyłam na zdecydowanie więcej.
Garść cytatów:
„Jaxon miał rację w kwestii słów. One mogą dodać skrzydeł
albo rozerwać je na strzępy”. (s. 179)
„Marzenie o zmianie świeci jasnym światłem płomienia,
trawiąc wszystko, co złe. Jest szybkie i nieugięte. Pragniesz sprawiedliwości i
ją zyskujesz. Cały świat staje do walki u twego boku. W ciągu kilku ostatnich
tygodni przekonałam się jednak, że zmiana wcale nie jest taka prosta. Rewolucja
tego rodzaju istnieje jedynie w marzeniach”. (s. 215)
PS Nasturcji, które pojawiają się na okładce i w książce niestety nie miałam, więc musiał wystarczyć słonecznik :)
9 komentarze
Dla mnie nadal wygrywa drugi tom!
OdpowiedzUsuńBookeater Reality
U mnie na pierwszym chyba jednak zostanie "Czas Żniw" :)
UsuńKsiążki o przyszłości i jasnowidzach są raczej poza moim kręgiem zainteresowania, ale znam uczucie, gdy kolejna część danej serii zawodzi oczekiwania i pozostawia niedosyt. Szkoda, że się zawiodłaś, ale może w przyszłości jeszcze Cię ta autorka pozytywnie zaskoczy - i tego właśnie Ci życzę :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie się trochę zawiodłam, bo i oczekiwania miałam bardzo duże :) Ale to nadal niezła powieść, chociaż liczę na to, że kolejna zaangażuje mnie bardziej :)
UsuńSzkoda, że się trochę zawiodłaś. Skoro pierwsze dwa tomy tak pochłonęły totalnie, to wiadomo, iż czytelnik się nastawia, że z trzecią częścią będzie podobnie. :-(
OdpowiedzUsuńOsobiście nie znam tej serii, ale już od jakiegoś czasu mam w planach "Czas Żniw". :-)
"Czas Żniw" bardzo polecam :) Myślę też, że trochę inaczej podeszłabym do "Pieśni jutra", gdyby od lektury poprzedniego tomu nie minęło tak dużo czasu :) Byłoby mi wtedy łatwiej się zaczytać.
UsuńZatrzymałam się na pierwszym tomie, który pozytywnie wspominam. Mam w planach kolejne części więc dobrze, że wzbudzają zainteresowanie :)
OdpowiedzUsuńTrzymam Małgosiu kciuki żeby kolejne też przypadły Ci do gustu :)
UsuńTę część mam do nadrobienia, bo poprzednie bardzo mi się podobały ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)