Sophie Daull – Camille, moja ptaszyna
25.05.2017
Sophie Daull, Camille, moja ptaszyna [Camille, mon envolée], tłum. Ewa Kaniowska, Czarna Owca, 2017, 163 strony.
Są takie książki, o których trudno pisać. Pamiętam, że jakąś
wewnętrzną blokadę przed ubraniem w słowa wrażeń wywołały we mnie między innymi
„Chustka” Anny Sałygi, „Zorkownia” Agnieszki
Kalugi, „Kato-tata. Nie-pamiętnik” Halszki Opfer czy „3096” Natashy Kampush. Za
każdym razem, chociaż historie w nich zawarte były zupełnie inne, miałam
poczucie, że cokolwiek bym nie napisała, zabrzmi to banalnie w zderzeniu z ciążącą gdzieś w piersi
prawdą o ludzkim bólu i dramatach. Tak samo czuję w przypadku wspomnień Sophie
Daull wydanych w postaci książki „Camille, moja ptaszyna”. Camille nie żyje.
Zmarła nagle, po czterech dniach niespodziewanej choroby, w wieku szesnastu lat. Myślę, że jej matka – Sophie – chciałaby, żeby pisać o
tym wprost, tak jak wolała, by ludzie, którzy ją otaczali nie stosowali eufemizmów
wobec tego, co się zdarzyło.
Nie jestem sobie w stanie wyobrazić bólu, który czują
rodzice po śmierci ukochanego dziecka. Nie znałam Camille, a mimo to jej
historia rozrywała mi serce i zmuszała, by przynajmniej na moment odłożyć
książkę, złapać oddech. Niewiele to dawało, bo myślałam wtedy o tym, że wszyscy
Ci, którzy bezpośrednio zderzają się z taka tragedią nie mogą zrobić nic, by
się od niej uwolnić. Świat nie ma zamiaru się zatrzymać, co zresztą tak
uderzało Sophie po śmierci córki. Życie toczy się dalej, wykonuje się różne
czynności, załatwia sprawy, nie umiera się mimo ogromu bólu, który nawet trudno
opisać.
Tyle jest emocji w tych wspomnieniach, a jednak z „Camille,
moja ptaszyna” nie wylewa się morze żalu, wskazywania winnych (a uwierzcie mi –
w takiej sytuacji chciałoby się ich szukać) i rozdrapywania ran. Mimo że jest w
niej mnóstwo cierpienia, to Sophie nie chce być patetyczna, ale też nie udaje
siły, gdy jej ciało zgina się w rozpaczy. Pragnie pamiętać swoją córkę Camille,
stara się by jej imię wybrzmiało. Myślę, że tymi zapiskami szuka też ukojenia,
żegna się i nie żegna jednocześnie. Robi to, bo czuje taką potrzebę, bo być
może właśnie to pisanie w niebieskim zeszycie utrzymywało ją w tamtym momencie na
powierzchni. Podzieliła się ze mną swoimi wspomnieniami, wzbudzając refleksje
nad kruchością życia, a teraz mogę szepnąć „Camille” i wiem, że to ma znaczenie.
Garść cytatów:
„Ludzie mają okrągłe zdania na tę okazję, wyciągają je ze
swoich podręczników pocieszania…
Nie chcę być pocieszania.
Żyję okaleczona, moje życie zostało ucięte. To wszystko”. (s.
46)
„Pozostawać przy życiu, ze wszystkimi gestami powtarzanymi
każdego dnia, przez wszystkie dni, które jeszcze nadejdą, wydawało mi się,
wciąż mi się wydaje, szczytem absurdu, najgorszą z kar. Bezlitosne przykazanie.
Jedenaste”. (s. 50)
„To niepojęte, że taka wiadomość nie zabija od razu, na
miejscu, tych, którzy ją przekazują i tych, którzy ją otrzymują”. (s. 83)
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
15 komentarze
O dobrych książkach, które dotykają ludzkich spraw trudno jest pisać, wiem coś o tym. Ale pięknie opisałaś tę powieść.
OdpowiedzUsuńMam tę książkę w planach. Takie publikacje wzbudzają bardzo wiele emocji, ukazując tragedie dotykające wiele osób. O takich książkach zazwyczaj także trudno pisać.
OdpowiedzUsuńTo prawda, ciężko w takim przypadku znaleźć odpowiednie słowa.
UsuńPierwszy raz słyszę o tej książce, ale już mnie nią zainteresowałaś. Bardzo lubię takie powieści, chociaż za każdym razem łamią mi serce.
OdpowiedzUsuńNajtrudniejsza w tym wszystkim jest świadomość, że to prawdziwe wydarzenia i prawdziwe emocje.
UsuńNie słyszałam o tej książce, ale kierując się Twoją opinią widzę, że warto ją przeczytać. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto, chociaż lektura takich zapisków nie jest łatwa.
UsuńKolejna Twoja rekomendacja, którą MUSZĘ mieć. Niewiele zdradzasz, ale to dobrze. Uczucia, które opisujesz, mówią same za siebie. Przypomina mi się lektura reportażu "Żeby nie było śladu". Nigdy nie wylałam tylu łez nad książką... Jakiś czas później był "Mischling". Obie książki są tak bolesne, że nie chce się do nich wracać, a jednak czuję, że pewnego dnia to zrobię, przeczytam ponownie... Historia Camille, jak wnioskuję z Twojego wpisu, też jest biograficzna. Prawda?
OdpowiedzUsuńTak, to prawdziwy zapis wspomnień matki, która straciła córkę.
UsuńA na wskazane przez Ciebie książki na pewno zwrócę uwagę.
Kolejna książka, którą chciałabym przeczytać, objętość niewielka, a jednak treść refleksyjna i warta zapoznania się. Życie jest kruche,a takie lektury chociaż niełatwe otwierają oczy na cierpienie innych...
OdpowiedzUsuńKruche i niepewne, to prawda. W codziennym biegu zazwyczaj się o tym nie myśli, ale takie książki budzą sporo refleksji o życiu właśnie.
UsuńOstatnio ewidentnie ciągnie mnie ku takim pozycją. Trochę zachowuję się jak masochistka emocjonalna, ale mam jakąś wewnętrzną potrzebę zagłębiania się w ludzkie przeżycia oraz uczucia i to nie koniecznie te dobre. Tytuł zapisałam.
OdpowiedzUsuńSpotkania z taką literaturą nigdy nie są łatwe, ale myślę, że są potrzebne, więc Cię rozumiem.
UsuńZawsze mocno przeżywam też na przykład literaturę obozową, a jakoś mimo to czuję potrzebę, żeby po nią sięgać, bo przynajmniej tyle mogę zrobić - poznać czyjeś wspomnienia i pamiętać o tym, co było.
Kasiu, jestem oszołomiona wymownym pięknem Twoich wrażeń po lekturze "Mojej ptaszyny". Nie znam (jeszcze) tej książki, lecz wiem, że należy ona do gatunku tych lektur, które zdrugoczą prawdą, niezaprzeczalną zaszłością faktów i ich nieodwracalnością. Moja wyobraźnia jest zbyt wątłą, bym mogła w niej zbudować chociaż ułamek rodzicielskiego rozdarcia po stracie dziecka, lecz pamiętam, że własną utratę przypieczętowałam solenną obietnicą pamięci - kultywowania wspomnień i mówienia, ponieważ milczenie powleka wszystko sekretem, ale i niepamięcią.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co jest najstraszliwsze w cierpieniu po stracie - fakt, że świat nadal się kręci bez naszych najbliższych? Konieczność wykonywania nadal tych samych, zawieszonych w codzienności obowiązków? Obojętność i brak słów, którymi można pocieszyć? Masz rację - kojąca jest świadomość, że szeptane przez nas imiona mają znaczenie - nawet wobec utraty...
Dziękuję za miłe słowa - przyznaję, że ciężko mi się o tej książce pisało. Te największe emocje zawsze najtrudniej ubrać w słowa. A Sophie jako matce na tym właśnie zależy - aby pamiętać i pochylić się na moment nad historią jej córki.
UsuńWiesz, mam wrażenie, że ten świat, który się nie zatrzymuje w obliczu tragedii z jednej strony wzbudza sprzeciw, ale z drugiej nie pozwala całkowicie się zatracić w cierpieniu, niejako zmusza, by żyć mimo wszystko dalej, nawet jeśli na początku wydaje się to nierealne i zbyt trudne.
Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)