Michael Harvey – Brighton

12.05.2017


Michael Harvey, Brighton, tłum. Piotr Kaliński, Czarna Owca, 2017, 355 stron.

Może to ten Boston tak działa na moją wyobraźnię, że powieści, w których akcja jest w nim osadzona, mocno do mnie trafiają. Z drugiej strony skłonna jestem raczej uznać, że to umiejętność uchwycenia klimatu tego miasta – pełnego sprzeczności, z czającym się w zakamarkach złem i zamkniętą w umysłach mieszkańców przeszłością – jest tu kluczem do stworzenia historii, która wprost pulsuje energią odwiedzanych miejsc. Już drugi raz w krótkim czasie wspominam o prozie Dennisa Lehane’a, ale zwyczajnie nie mogłam uciec od skojarzenia z „Rzeką tajemnic”, gdy zaczęłam się zagłębiać w książkę „Brighton” Michaela Harveya. To dwie zupełnie różne opowieści (a pisarzy nie stawiałabym na równi, bo do autora genialnego „Miasta niepokoju” jednak jeszcze spory kawałek), ale w obu przypadkach wydarzenia z dzieciństwa w pewnym sensie upominają się o bohaterów i zmuszają ich do zmierzenia się z dawnymi demonami, a miejsce, w którym się wychowywali wyciąga po nich swoje brudne i zbrukane krwią łapy.

Kevin Pearce ma tylko piętnaście lat, ale jest kilka osób, które wierzą, że to właśnie on wyrwie się z Brighton – jednej z dzielnic Bostonu – i wiele osiągnie. Nie ma lekkiego startu, ale jest ambitny i zdolny, a to coś, czego wielu dzieciakom z tej okolicy brakuje. I spotykając go ponad dwadzieścia pięć lat później z przededniu otrzymania nagrody Pulitzera można pomyśleć, że nie bez powodu pokładano w nim spore nadzieje. Ten obrazek ma jednak sporą wyrwę, w której zobaczymy chłopaka z pistoletem w ręku, zakrwawione zwłoki i przyjaciela, który urządza wszystko tak, by prawda o zbrodni nie wyszła na jaw.

Możemy porównać Brighton z lat siedemdziesiątych i z początku XXI wieku, a chociaż pozornie wydaje się, że trochę się tam zmieniło, to tak naprawdę wystarczy się zapuścić nieco głębiej, by odsłonić ten sam brud, niechęć, żądzę pieniędzy, machlojki, narkotykowe interesy i śmierć. To będą zresztą te elementy, które staną się podłożem prowadzonego tam śledztwa splatającego jeszcze mocniej przeszłość z teraźniejszością. Siła powieści Michaela Harveya tkwi przede wszystkim w tym, jak żywy staje się Boston na kolejnych stronach. A chociaż wiele jest innych elementów, które w książce są ważne (i nie wszystkie u amerykańskiego pisarza równie mocno zachwycają), to i tak mam ogromną słabość do historii, gdzie miasto ma bardzo wyczuwalny – tutaj dosyć niepokojący i duszny – klimat. Dlatego tak silnie i bez zastanowienia wsiąknęłam w tę książkę i to poczucie bycia częścią opisywanych miejsc dawało mi mnóstwo satysfakcji. Niezależnie od tego, że w rzeczywistości wolałabym się trzymać od nich z daleka.

Spodziewałam się, że Kevin będzie facetem, którego po latach dręczą wyrzuty sumienia i nie potrafi sobie z nimi poradzić. Być może jest w tym trochę prawdy, ale dla mnie ten rozrachunek z przeszłością nie był zabarwiony przede wszystkim silnym poczuciem winy, a raczej świadomością nagłego wyrwania ze znanego środowiska i dzielenia swojego życia na przed i po morderstwie, gdzie sam akt przemocy wcale nie miał znaczenia kluczowego, chociaż to on zmienił wszystko. Nie wiem czy tylko ja to tak odebrałam, czy autor nie do końca miał pomysł na kreację głównego bohatera, ale chociaż ciekawie było śledzić jego rozterki, to mnie jednak bardziej fascynował Bobby (mężczyzna o wielu twarzach, którego trudno mi było do końca rozszyfrować) oraz pojawiające się w powieści kobiety – chociażby babcia Kevina, matka i jego siostry. Autor ma zadatki, by tworzyć ciekawe portrety psychologiczne, ale mam poczucie, że „Brighton” daje tego na razie przedsmak, nie zaspokajając w pełni.

Przyznaję, że w tym zachwycie nad bardzo sugestywnym ukazaniem klimatu Bostonu fabuła zeszła dla mnie – przynajmniej na pewien czas – na drugi plan. Historia była wciągająca, ale czułam też, że można było ją wcześniej bardziej rozbudować, zamiast przy końcu próbować wszystko jak najmocniej pomieszać, żeby czytelnik czuł się rozwiązaniem bardziej zaskoczony. Trzeba też sobie jasno powiedzieć, że nie znajdziemy w „Brighton” typowego śledztwa, bo chociaż Kevin będzie starał się dojść do prawdy, to ma się wrażenie, że razem z Bobbym, Finnem i innymi mieszkańcami tej bostońskiej dzielnicy stoi po innej stronie barykady niż osoby prowadzące dochodzenie i mające dla całej akcji (może poza Lisą z prokuratury) dużo mniejsze znaczenie.

Michael Harvey ujął mnie stylem i sugestywnymi opisami, sprawiając, że otwarcie książki było przepustką do znalezienia się w Bostonie. Dostrzegam elementy, które odpowiednio doszlifowane sprawiłyby, że mogłabym dziś pisać o powieści genialnej i bez grama wątpliwości postawić autora obok tak cenionego przeze mnie Dennisa Lehana’e. Nie przyszła niestety jeszcze na to pora, ale „Brighton” to pozycja zdecydowanie warta uwagi i dająca duże nadzieje na jeszcze lepsze książki autora w przyszłości.


 Garść cytatów:

Wiedziała, że to niedorzeczne, ale świat zawsze wydawał się jej mniej szalony, kiedy rozmyślała o nim nad filiżanką herbaty”. (s. 33/34)

My nie trącamy pierwszego kamienia domina, my jesteśmy tymi płytkami (…). Nie ma znaczenia, co ty uważasz. Nie ma znaczenia, co wybierasz ani co ci się wydaje, że wybierasz. Domino przewróci się i tak”. (s. 305)

~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.

Zobacz również

12 komentarze

  1. Klimat Bostonu o którym piszesz mógłby mnie zachwycić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całkiem możliwe, że właśnie tak by Wiolu było :) Mnie zdecydowanie zachwyciło sugestywne ukazanie Bostonu.

      Usuń
  2. Nazwisko autora wciąż brzmi dla mnie obco, jednak dzięki Tobie sama zapragnęłam tego Bostonu. A książki tego wydawnictwa kuszą mnie coraz bardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Również mocno odebrałam ten bostoński klimat, co prawda w tej mrocznej odsłonie, ale jak sugestywnie został on przywołany. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, mroczny ten Boston, ale już po spotkaniach z Lehanem tak mi się właśnie kojarzył, więc zdecydowanie mi to pasowało :)

      Usuń
  4. Bardzo mnie zainteresowałaś, książkę chętnie przeczytam, coś dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Opowieści, w których miejsce, miasto jest jednym z bohaterów z reguły są fascynujące. Jeśli dodatkowo książką rzeczywiście ma coś z powieści Lehana, ten klimat, to na pewno jest warta uwagi. Ale dla mnie za wcześnie na lekturę, bo trochę za dużo tu zdradziłaś ;) Poczekam aż zapomnę, wtedy mogę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, to tylko fabularnie początek powieści i mała część tego, co się w niej dzieje :) W wolnej chwili polecam :)

      Usuń
  6. Doceniam autorów, którzy potrafią słowem wznieść niemal dotykalne miasto, tutaj dodatkowo zionące gorącym, złowieszczym wyziewem tajemnic mrocznej przeszłości, przenikających w głąb umysłów mieszkańców i zarazem z nich właśnie się wysączających. Niewiele poznałam książek, w których migłabym odbyć satysfakcjonującą literacką wędrówkę, ale ufam Twoim słowom, Kasiu i nie mam wątpliwości, że Harvey stworzył znakomite dzieło, którego walor zasadza się właśnie na ożywieniu w naszej wyobraźni urbanistycznego bohatera, którego poznajemy chętnie na równi z ludzkimi postaciami :) Miasto-paradoks z pewnością determinuje duchowość bohaterów i wpływa na ich postępki.
    Choć ciekawa jestem najmocniej właśnie pejzażu miasta, to intrygują mnie również postacie bohaterów, nawet, jeżeli protagonista należy do tych nie do końca wykształconych w autorskiej wyobraźni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, coraz mocniej odkrywam w sobie duszę literackiego podróżnika, który lubi, gdy autor potrafi słowami odmalować klimat miejsc. Doceniałam to zawsze, ale teraz jeszcze silniej ciągnie mnie do powieści, gdzie jak to ładnie określiłaś ożywiony zostaje urbanistyczny bohater. Dlatego "Brighton" będę bardzo dobrze wspominać :)

      Usuń

Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)

Polub K-czyta na Facebooku

Obserwatorzy