Ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka – Życie na pełnej petardzie
27.12.2016
Ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka, Życie na pełnej petardzie czyli wiara, polędwica i miłość, WAM, 2015, 246 stron.
Jeśli ksiądz Jan Kaczkowski był – jak sam siebie nazywał –
onkocelebrytą, to mnie jego popularność jakoś ominęła. Wiedziałam, że był
twórcą hospicjum w Pucku i chorował na nowotwór, ale tak naprawdę na tym
kończyła się moja wiedza o nim. Nie miałam pojęcia czego się spodziewać po jego
rozmowie z Piotrem Żyłką opublikowanej w książce „Życie na pełnej petardzie”, ale
gdzieś podskórnie spodziewałam się, że to może być ciekawa lektura.
Wprawdzie nie jestem pewna jak prezentuje się inna rozmowa z
ks. Janem Kaczkowskim, która wydana została wcześniej, czyli „Szału
nie ma, jest rak”, ale mam poczucie, że „Życie na pełnej petardzie” to dobry wybór na pierwsze zetknięcie z nim, bo pozwoliło
mi krok po kroku poznać człowieka, który niezależnie od tego, czy się z nim
zgadzam w niektórych kwestiach, na pewno potrafił konkretnie mówić o swoich
przekonaniach. Zajrzałam do jego rodzinnego domu, gdzie tak naprawdę nie było
szczególnej atmosfery, która sprzyjałaby religijności, mimo że zawsze mógł na
wsparcie liczyć; przekonałam się, że młody Jan miał swoje za uszami, ale jak
już coś sobie postanowił, to mocno do tego dążył. Był wtedy czas, w którym
daleko mu było do Kościoła, ale widać było, że rozwój duchowy zawsze był
dla niego ważny. Pewnie dlatego na decyzję o kapłaństwie składały się różne
doświadczenia gromadzone przez lata, a nie jakieś nagłe objawienie.
O ile cieszę, że mogłam dowiedzieć się jak to się stało, że
Jan został księdzem Janem, to muszę jednocześnie przyznać, że te pierwsze rozdziały
nie zdołały mnie w pełni zaangażować. Nie mogłam się do końca zaczytać i
dopiero po pewnym czasie lepiej się odnalazłam w tej książce. Nie wiem czy nie wynikało
to z tego, że brakowało mi początkowo płynności w przechodzeniu przez kolejne
pytania zadawane przez Piotra Żyłkę (takiej, jaką na przykład miałam okazję poczuć
w „Rozmowach bez retuszu” Artura Barcisia i Marzanny Graff), przez co czasami
miałam wrażenie jakby chodziło o odhaczanie kolejnych kwestii. Wiem
jednak, że trudno spodziewać się wywiadu-rzeki, gdy rozmowy toczyły się w
różnym czasie, miejscach i w tych nielicznych wolnych momentach, którymi
dysponował ksiądz Jan Kaczkowski.
Polubiłam szczególnie te fragmenty, w których tak dobitnie
było widać jego siłę charakteru. Dążenie do zostania księdzem, gdy przez
problemy ze wzrokiem święcenia wcale nie były pewne, budowa od podstaw
hospicjum w Pucku, a przede wszystkim nieustanne uczenie się ludzi i siebie
samego. To, z jaką pasją ks. Jan Kaczkowski pisał o przeżywaniu Mszy Świętej i
Eucharystii zdecydowanie bardziej mnie poruszało niż cokolwiek innego. I nie
chodzi o sam aspekt religijny, ale o szczere i prawdziwe oddanie jakiejś
kwestii, która stanowiła dla niego fundament. Pięknie mieć w życiu coś, w co
się tak mocno wierzy i z czego czerpie się tyle siły - niezależnie od tego, czy
ma to jakiś związek z Bogiem, czy z czymś zupełnie innym.
Pojawiają się w „Życiu na pełnej petardzie” tematy niewątpliwie
budzące wiele emocji, takie jak aborcja czy in-vitro. Jest mowa o problemach
trawiących Kościół, o sumieniu, o chorobie i wielu innych sprawach, o których
ks. Jan Kaczkowski potrafił wypowiadać się bardzo dosadnie. I myślę, że w tym –
przynajmniej częściowo – tkwiła przyczyna zainteresowania jakie wzbudzał. Można
się z nim zgadzać lub nie, ale nie sposób nie zauważyć, że zawsze starał się
mówić wprost o tym, co myśli. Nie szukałam w tej książce kontrowersji, bo
zależało mi bardziej na przekonaniu się kim właściwie był dyrektor puckiego hospicjum. Nie
liczyłam też na jakieś wielkie życiowe rewolucje po lekturze tej książki i
takowych rzeczywiście nie będzie, ale to wartościowa publikacja budząca różne
refleksje, w której nie od razu i nie we wszystkich fragmentach, ale z
pewnością odnalazłam coś dla siebie.
Garść cytatów:
„(…) w domu zostałem nauczony, że jak ktoś się drze, to
znaczy, że problem jest w nim, a nie we mnie”. (s. 26)
„(…) wszystko w życiu
można zmarnować, rozmienić się na drobne”. (s. 56)
13 komentarze
Czytalam. Mozna,powiedziec, ze najbardziej ujmujaca i godna,podziwu nie byla nawet wiara tego ksiedza sama w sobie, ale jego postawa wzgledem innych i sprecyzowane poglady w połączeniu z nia.
OdpowiedzUsuńWarto przeczytać, tez w nirj cos dla siebie odnalazlam :)
To prawda i to, że potrafił słuchać i rzeczywiście poświęcać czas tym, którzy tego potrzebowali.
UsuńMasz rację, też uważam, że ta książka jest dobra na pierwsze spotkanie z ks. Kaczkowskim. "Szału nie ma, jest rak" jest bardziej poważna i wymagająca.
OdpowiedzUsuńCzyli dobrze przeczuwałam. Całkiem możliwe, że i po nią kiedyś sięgnę.
UsuńSłyszałam wiele o książkach z ks. Janem Kaczkowskim w roli głównej i o jego osobie- że to inteligentny człowiek, szczery i ciekawie opowiadający historie z życia- jednak nigdy nie ciągnęło mnie do tych lektur.
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji stwierdzam, że jeśli będę miała kiedyś okazję sięgnąć po tę akurat książkę to skorzystam i z ciekawości zobaczę czy wyciągnę z niej coś dla siebie :)
Właśnie te jego doświadczenia, np. z pracy w szpitalu czy później w hospicjum szczególnie do mnie trafiały. Nie wszystko w książce było równie zajmujące, ale to warta przeczytania publikacja.
UsuńCzytałam i bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńGeneralnie bardzo lubię książki ks. Kaczkowskiego i bardzo go cenię.
Mam nadzieję jeszcze przeczytać coś jego autorstwa, chciałabym teraz chyba sięgnąć po "Szału nie ma, jest rak".
UsuńCudowna postać, uwielbiam czytać wypowiedzi Ks. Kaczkowskiego, jest w nich ta trudna do uchwycenia w innych miejscach, specyficzna mądrość :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, cieszę się, że go chociaż trochę lepiej poznałam.
UsuńTrudny początek okazał się zatem wstępem do wartościowej lektury. Książkę tę otrzymała na święta moja mama więc chętnie ją od niej pożyczę. Postać ks. Kaczkowskiego chciałabym sobie przybliżyć. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńTo będzie w takim razie dobry tytuł, żeby go trochę poznać :)
UsuńA ja jakoś średnio z wywiadami - nie za bardzo za nimi przepadam. Jednak chyba pozostanę przy fikcji. Ale przyznam, że mnie popularność ks. Kaczkowskiego chyba też ominęła, bo wiem o nim tyle, co Ty na początku.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)