Stephen King - Worek kości
14.03.2016
Stephen King, Worek kości [Bag of bones], tłum. Krzysztof Sokołowski, Albatros, 2015, 607 stron.
Stephen King nie zawsze mnie zachwyca (idealnym tego
przykładem jest „Rok wilkołaka”), ale z coraz większą pewnością jestem w stanie
powiedzieć, że staje się jednym z moich ulubionych pisarzy. I chociaż świetnie rozumiem,
że nie do wszystkich trafia jego proza (byłoby to zresztą nawet dziwne, gdyby
każdemu podobało się to samo), to we mnie ma od jakiegoś czasu wiernego,
chociaż nie bezkrytycznego, czytelnika. Dziś ów czytelnik jest jednak w pełni usatysfakcjonowany – „Worek kości” porządnie trzymał mnie w napięciu i sprawił, że od stworzonej
przez autora historii trudno było mi się oderwać.
Mike nie mógł się spodziewać śmierci żony, nie mógł się do
niej przygotować i nietrudno odgadnąć, jak niesamowicie ciężko było mu się z
nią pogodzić. A jakby cios w samo serce był za słaby, okazało się, że Jo spodziewała
się dziecka, o które tak długo się starali. Mężczyzna przez pewien czas
funkcjonuje w pewnym zawieszeniu, kończy kolejną powieść, a później staje się
ofiarą (to całkiem dobre określenie, biorąc pod uwagę, jak gwałtowne są objawy)
kryzysu twórczego i więźniem wspomnień o zmarłej żonie. Po czterech latach wyjeżdża
z miasta do domku, w którym wspólnie spędzał z Jo część roku. Tym razem jednak „Śmiech
Sary”, od wielu lat nazywany tak przez miejscowych, nie przywitał go z
otwartymi ramionami i nie stał się oazą spokoju, w której mógłby jakoś
poukładać swoje roztrzaskane na kawałeczki życie. Prawdę mówiąc, dom miał mu
sporo do powiedzenia i pokazania, a każde z przyprawiających o gęsią skórkę
wydarzeń, było świetnym dowodem na to, że nie należy tam zostawać ani minuty. Mike
został i zastanawiam się czy była to najmądrzejsza, czy najgłupsza decyzja w
jego życiu.
Autor bawi się z czytelnikiem, dostarczając mu poza nową
historią, również echa poprzednich powieści - niepokój szalejący w głowie
pisarza podobny do tego, który przeżywał Thad Beaumont w „Mrocznej połowie” (wspomniany jest on zresztą raz w powieści, co stanowi szalenie ważne dopełnienie jego losu);
żal po śmierci ukochanej osoby tak dobrze znany z „Historii Lisey”; dom, który
miał być bezpieczną przystanią, a stał się przekleństwem niczym hotel Panorama
dla Jacka Torrenca z "Lśnienia". Genialnie jest odkrywać te drobne nici łączące czytaną
książce w wcześniejszymi powieściami autora. W takich momentach poza ekscytacją
z zauważonych powiązań, czuję też trochę żal, że nie sięgając po pisarza
chronologicznie, wiele takich smaczków może mi umykać.
Tak naprawdę, również literacko w „Worku kości” odnalazłam sporo
ze znanego mi już Stephena Kinga - mocno rozbudowaną warstwę obyczajową (szczególnie
skupia się na niej na początku, co dla niecierpliwych może być odrobinę
problematyczne), rzetelnie sportretowanych bohaterów, ożywających (dziwne, ale
nawet w przypadku tych martwych pasuje to określenie, bo Jo szybko przestała
być jedyne zmarłą żoną - dzięki wspomnieniom męża zyskała ciało i duszę) na
kartach powieści, pełne napięcia oczekiwanie na kolejne wydarzenia, duszny klimat
małego miasteczka (ponownie gościmy w stanie Maine), przemyślane poprowadzenie
fabuły, w której wszystko ma znaczenie i całość połączona w powieść wzbudzającą
wiele emocji, ze strachem włącznie. Nie będzie grozy, która pcha się cały czas prosto
przed oczy, licząc na chwilowe przerażenie – to przez większość czasu ciągły niepokój, garść niedopowiedzeń
(przez co skojarzyło mi się ze świetnym thrillerem Michele Paver „Cienie w mroku”) i zagęszczająca się ze strony na stronę atmosfera, w której nawet
czytelnik przestaje się czuć bezpiecznie. Cisza w domu staje się jakaś
nienaturalna, w ciemności kryć może się wszystko, a gdy nadchodzi sen, wcale
nie ma pewności, że da wytchnienie.
Stephen King rzuca swoim bohaterom wyzwania, a czytelnikowi
pozwala obserwować jak sobie z nimi radzą. I na początku rzeczywiście
siedziałam sobie spokojnie z książką w ręku, niespiesznie zatapiając się w kolejne wydarzenia, ale gdy tylko akcja
zaczęła się rozpędzać, szybko przestało mi wystarczać bycie obok – z łatwością
wskoczyłam w tajemnice sprzed lat, między niby przyjaznych, ale w gruncie
rzeczy wścibskich mieszkańców miasteczka i razem z Mikiem przekroczyłam próg „Śmiechu
Sary”, próbując dać mu telepatycznie do zrozumienia, że zostanie w nim to
naprawdę nie jest dobry pomysł. Stephen King z łatwością zaangażował mnie w
stworzoną przez siebie historię, fundując emocjonalny rollercoaster i
udowadniając, że ma w swoim dorobku powieści tak genialne, jak „Lśnienie” czy „Misery”.
I mogłabym znaleźć kilka rzeczy, które stanowiły drobną rysę na całości, ale jako że wciąż żywo tkwią we mnie emocje i
obrazy - ani myślę o nich wspominać. Na razie mam zamiar tkwić sobie w
zachwycie i jest mi z tym szalenie dobrze.
„Nocą myśli mają tę nieprzyjemną, że rozluźniają wyobraźnię
i uciekają na wolność”. (s. 33)
„Żal jest jak pijany gość, zawsze wraca, żeby jeszcze raz
się do ciebie przytulić”. (s. 86)
26 komentarze
Przez moment wyobraziłam sobie zdjęcia tej książki w worku z kościami z mięsnego :)
OdpowiedzUsuńTwoje fotografie są oczywiście piękne i zapewne oddają właściwy dla pana Kinga klimat. Moje dwa dotychczasowe spotkania z autorem były odmienne, pierwsze nieco słabsze, drugie było strzałem w dziesiątkę. Myślę, że "Worek kości" mógłby przypaść mi do gustu. Pozdrawiam :)
Tak daleko moja fotograficzna wizja nie poszła :)
UsuńWidziałam, że "Misery" przypadła Ci do gustu, a chociaż "Worek kości" ma jednak inny wydźwięk, to myślę, że mógłby Ci się spodobać :)
Właśnie zauważyłam, że napisałam kościami zamiast kośćmi :) Nie wiem, co mnie do tego podkusiło :)
UsuńA wiesz, ze nie zwróciłam jakoś na to uwagi? ;)))
UsuńCzasami człowiek pisze i czyta, korzystając z jakiejś innej świadomości... :)
Usuńniestety ta warstwa obyczajowa zbyt dała mi w kość i odłożyłam tę książkę po kilkudziesięciu pierwszych stronach, co nie często zdarza mi się w przypadku twórczości Kinga. pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńwyznaniaczytadloholiczki.blogspot.com
Szkoda! ;) Mi ta rozbudowana warstwa obyczajowa nie przeszkadza, właściwie wręcz przeciwnie :)
UsuńCzytałam tę książkę kilka lat temu, jeszcze stare wydanie. Jakoś nie mogłam przekonać się do Kinga, ale tę powieść wręcz uwielbiam. Głównie ze względu na te czasy pełne jazzu, świetnie zmieszane ze współczesnością. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńwww.majuskula.blogspot.com
O tak, nie wspomniałam o tym, ale rzeczywiście niemal słychać tę muzykę :)
UsuńWłaśnie zaczęłam się zastanawiać czy nie powinnam czytać Kinga w miarę chronologicznie. Przyznam, że w jego przypadku niespecjalnie mam ochotę trzymać się ścisłego planu, ale też obawiam się o to ile smaczków i nawiązań mi umyka. Co do "Worka kości" to jeszcze nie znam tej książki, ale to kwestia czasu :)
OdpowiedzUsuńPewnie najlepiej byłoby trzymać się kolejności, ale z drugiej strony na półce czekają już kolejne powieści i wiem, że trudno będzie się powstrzymać przed lekturą :)
UsuńOtóż to, mam ten sam problem :)
UsuńKsiążki jeszcze nie przeczytałam, ale zapowiada się niesamowita lektura :)
OdpowiedzUsuńDla mnie taka była, a jeśli zdecydujesz się przeczytać, to życzę Ci równie pozytywnych odczuć :)
UsuńStałam się fanką Kinga już po kilku jego książkach. "Worka kości" nie czytałam, ale z pewnością prędzej czy później dotrę do tej książki. Zwłaszcza, że nie jesteś pierwszą osobą, którą ten tytuł poleca :-)
OdpowiedzUsuńOgromnie jestem ciekawa czy też Ci się spodoba :-)
Usuń"Worek kości" już od jakiegoś czasu czeka spokojnie na półeczce, ale myślę, że niedługo go odkurzę :) Strasznie to dziwne, że w przypadku Kinga nawet ta najbłahsza z pozoru historia może tak bardzo zainteresować - przecież przedstawiony przez Ciebie zarys fabuły brzmi zwyczajnie, jak tradycyjna horrorowa opowieść. A jednak to King, więc oczywistym jest spodziewać się wspaniałej książki:)
OdpowiedzUsuńA tak, fabularnie często jego historie wydają się takie zwyczajne właśnie ;) "Cujo" jest też tego świetnym przykładem - niby tylko wściekły pies, a sporo wrażeń.
UsuńA ja to chyba mam tak, że im więcej książek Kinga mam za sobą, tym trudniej mi go docenić. Jeszcze kilka lat temu napisałbym że to mój ulubiony autor, ale ja po prostu chyba zaczynam z niego wyrastać. Okazuje się, że jest tylu autorów na świecie, którzy wciągają biednego mistrza grozy nosem :) ale z sentymentu czytam każdą kolejną wydaną przez niego książkę. i raz na jakiś czas dostaję jeszcze perełkę. ostatni raz przy Joyland :)
OdpowiedzUsuńRóżnie może być, za kilka lat mój entuzjazm może się zmniejszyć... a może jeszcze bardziej Kinga docenię, kto wie? ;-) Tak wspomniałeś o tych innych autorach - jakichś polecasz szczególnie? ;)
UsuńCzytałam tylko kilka książek Kinga, jednak mam w planach lepiej poznać jego twórczość. Okładka tej książki robi naprawdę ogromne wrażenie i po tak pozytywnej recenzji na pewno prędzej czy pózniej zabiorę się za tą pozycję :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo! Mam nadzieję,że dostarczy Ci tyle emocji, ile mnie dostarczyła :)
Usuńnic kinga jeszcze nie czytalam i sama nie wiem czy nadal cos chce :P
OdpowiedzUsuńZ jakiegoś konkretnego powodu się wahasz? :)
UsuńA nawet ostatnio z koleżanką rozmawiałam o Kingu :D
OdpowiedzUsuńJak miło!
Nie czytałam... ale w planach mam na dobry początek "To"!
O, to ambitny początek, bo objętościowo "To" mnie trochę poraża :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)