Życie kołem (fortuny) się toczy [Stephen King - Martwa strefa]
22.08.2015
Stephen King, Martwa strefa [Dead zone], tlum. Krzysztof Sokołowski, Prószyński i S-ka, 2004, 526 stron.
Takiego Stephena Kinga lubię – skupionego na psychologicznej
stronie bohaterów, wnikającego głęboko w ich umysły i dającego czytelnikowi okazję
do odkrywania kolejnych prawd o człowieku jako takim. „Martwa strefa” pod tym
względem przypomina po trosze „Misery”, „Lśnienie”, „Dolores Claiborne” i „Historię Lisey”, mimo że fabularnie nie jest podobna do żadnego z wspomnianych tytułów. I chociaż
pojawiały się w tej historii elementy, które można było poprowadzić nieco
inaczej, to nie zmienia to faktu, że czułam się w czasie czytania jakbym
przeniosła się w lata siedemdziesiąte XX wieku i poznawała losy osób, które
przestały być tylko nazwiskami zapisanymi na kartach książki – Stephen King z
powodzeniem je ożywił.
Johny Smith właściwie zapomniał o wydarzeniu, które miało
miejsce, gdy był jeszcze dzieckiem. Upadek na lodzie, uderzenie w głowę oraz późniejsze przeczucia zepchnął gdzieś do
podświadomości i zostało tylko dziwne wrażenie, że coś ważnego może mu umyka. Minęły
lata, a on jako młody mężczyzna, spełniający się w roli nauczyciela, myśli
raczej o randce z Sarą – koleżanką z pracy, którą od jakiegoś czasu darzy coraz
silniejszym uczuciem. Wspólny wieczór na jarmarku może nie zapadłby mu tak
mocno w pamięć, gdyby nie duża wygrana w kole fortuny (Johny po prostu wiedział
na jakie liczby stawiać), zatrucie Sary hot-dogiem i fakt, że musiało minąć
prawie pięć lat, by zobaczyli się znowu. Mężczyzna wracając do domu uległ
poważnemu wypadkowi samochodowemu, zapadł w śpiączkę i właściwie prawie nikt
nie sądził, że jeszcze się obudzi. Gdy to wreszcie nastąpiło, jego dar (a
właściwie przekleństwo) widzenia losów innych ludzi zaczął mieć znacznie
większą siłę niż dawniej.
Obawiałam się, że fabuła mająca w sobie elementy
paranormalne niekoniecznie do mnie przemówi, bo zdecydowanie lepiej odnajduje
się w historiach bardziej przyziemnych. Na szczęście „Martwa strefa” jest tak
mocno osadzona w rzeczywistości, jak tylko się da, a niecodzienne umiejętności głównego
bohatera jakoś zupełnie w tym nie przeszkadzają. Stephen King posiada zresztą
ogromnie cenną umiejętność kreowania każdego, nawet pozornie niewiele
znaczącego, wydarzenia w taki sposób, że mam wrażenie bycia w tym miejscu i
czasie, które opisuje. Widzę opisywane przez autora miejsca i niemal namacalnie
czuję czy to szalejący akurat wiatr, czy nierówności podłoża. Niby błahe
rzeczy, ale dzięki takim szczegółom buduje się klimat i wciąga czytelnika w
historię, której ma on stać się częścią. Co ważne, Stephen King robi to wszystko
na tyle sensownie, że nigdy nie pojawiło się we mnie poczucie, że ten czy inny
opis można by z powodzeniem wyrzucić – tu wszystko jest na swoim miejscu i ma
znaczenie.
Akcja w „Martwej strefie” nie biegnie jednotorowo – z jednej
strony mamy bowiem Johny’ego i jego zmagania, by wrócić do zdrowia i zmierzyć
się z faktem, że przez kilka lat jego śpiączki naprawdę sporo się zmieniło, a z
drugiej działającego w Castle Rock mordercę okrzykniętego Dusicielem czy
rozpychającego się łokciami na scenie politycznej Grega Stillsona. Oczywiście
nietrudno się domyślić, że te początkowo odrębne wątki prędzej czy później
jakoś wpłyną na głównego bohatera, ale nie przeszkadza to zupełnie z napięciem
śledzić kolejne wydarzenia.
Przyznam, że w przypadku zabójstw spodziewałam się (swoją
drogą jak bardzo trzeba uważać na słowa, by nie zdradzić zbyt wiele, znacie to?)
nieco innego nawet nie tyle rozwiązania, co momentu, kiedy ono nastąpi. Natomiast
polityczna otoczka – akcja dzieje się bowiem w konkretnych czasach, a nie
swoistej próżni – nie każdemu może się wydawać interesująca, ale tak naprawdę
nabiera ona znaczenia dopiero w dosyć odległej części powieści. Być może pełniejsza
znajomość amerykańskich realiów tamtych lat pozwoliłaby lepiej odczytywać
niektóre nawiązania, ale Stephen King przedstawia wszystko na tyle zrozumiale,
że nie czułam się jakoś oderwana od prezentowanej rzeczywistości. Poza tym to nie
polityka odgrywa tu pierwsze skrzypce, ale jak to często u amerykańskiego
pisarza bywa - ludzkie słabości. Autor pokazuje, że każdy ma w sobie coś zarówno
z Doktora Jekylla jak i Mr. Hyde’a. A gdy ta ciemna strona osobowości bierze
górę, wówczas okazuje się jak wiele okrucieństwa może tkwić w człowieku.
Najlepiej siłą rzeczy poznajemy Johny’ego, ale tak naprawdę
Stephen King nikogo nie traktuje po macoszemu. Sara musi pogodzić się z tym, że
jej życie potoczyło się zupełnie inaczej niż wyobrażała to sobie w dniu
jarmarku przed laty; Vera od czasu wypadku samochodowego syna jeszcze mocniej
zwróciła się ku religii, niebezpiecznie zbliżając się z każdym dniem ku
fanatyzmowi; Herb – ojciec Johny’ego od razu wzbudza sympatię, bo cokolwiek, by
się nie działo jest pełen wsparcia i zrozumienia. Oczywiście czasami trudno zachować spokój, ale jego zachowanie wydaje się tym bardziej
autentyczne, gdy nie zawsze trzyma nerwy czy myśli w ryzach.
„Martwa strefa” powinna spodobać się tym, którzy (czy to u
Stephena Kinga, czy ogólnie) cenią porządnie skonstruowane portrety
psychologiczne, historie osadzone w konkretnej, sprawnie uchwyconej,
rzeczywistości i nie przeszkadza im, że nie każdy rozdział obfituje w nagłe
zwroty akcji (chociaż i tak dzieje się całkiem sporo). W powieści można się
poza tym spodziewać kilku istotnych moralnych dylematów i pytań na które
brakuje prostej i jednoznacznej odpowiedzi. Może niekoniecznie wybrałabym ten
tytuł na pierwsze spotkanie z autorem (tu bezpieczniejsze wydaje się jednak „Lśnienie”
czy „Misery”), ale znając już trochę Stephena Kinga muszę stwierdzić, że to
było bardzo udane spotkanie.
Garść cytatów:
„To mechanik mózgu. Pociął go skalpelem na kawałki i nie
znalazł duszy. A więc uznał, że duszy nie ma”. (s. 174)
„Gdybyś mógł wskoczyć w machinę czasu i przenieść się w 1932
rok, czy zabiłbyś Hitlera?” (s. 433)
--------
38 komentarze
Ślicznie pomieniałaś na blogu. Pięknie, bardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że King w tej książce nie zawodzi, bo ja ostatnio trafiam na jakieś jego okropności :) Mam na myśli "Rok Wilkołaka". Ta jeszcze przede mną.
Miło mi, że się podoba :)
Usuń"Rok wilkołaka" i mnie nie bardzo przypadł do gustu :)
Kurczę, czytałam tę książkę, mam ją na półce, ale zupełnie nic z niej nie pamiętam... Chyba trzeba będzie ją odświeżyć ;)
OdpowiedzUsuńMoże nie zrobiła na Tobie dużego wrażenia jeśli gdzieś uleciała z pamięci ;) Wiadomo, że nie każdemu musi się podobać tak samo ;)
UsuńGdyby jeszcze tak było... ale z tego co pamiętam, bardzo mi się podobała ^^ tylko, że to było lata temu.
UsuńW takim razie ponowna lektura jest zalecana :))
UsuńNiestety, jak już nie raz wspominałam, King to nie moja bajka. Doceniam historie tworzone przez tego autora, nie lubię jednak jego stylu pisania. Jest jak dla mnie zbyt przegadany ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem ;) Wiem, że nie każdemu taki styl odpowiadania :)
UsuńUwielbiam Kinga, więc nie trzeba mnie namawiać do jego powieści, ale teraz wiem, że "Martwą strefę" muszę przenieść gdzieś na początek czytelniczej kolejki skoro to historia dogłębnie pokazująca psychikę bohaterów. Też takiego Kinga lubię najbardziej :)
OdpowiedzUsuńJa się cieszę, że jeszcze tyle jego tytułów przede mną :)
UsuńMam to samo :) Czytałam zaledwie 5 książek Mistrza, więc jeszcze tyleeeee do nadrobienia :D
UsuńJakoś nigdy nie przepadałem za Kingiem, ale recenzja ciekawa ;)
OdpowiedzUsuńNie każdy odnajduje się w jego książkach, więc rozumiem :)
UsuńDziękuję! :)
Trochę już twórczość Kinga znam, ale jego najlepsze książki wciąż przede mną. Na "Martwą strefę" pewnie też jeszcze przyjdzie czas, ale na razie robię sobie przerwę, bo niedawno skończyłam "Znalezione nie kradzione" :)
OdpowiedzUsuńZ tych nowszych coś tam na półce też mam (chociaż "Znalezione nie kradzione" akurat nie), ale staram się sięgać na razie po te starsze tytuły :)
UsuńPo książki Kinga lubię sięgać od czas do czasu. Ta pozycja wydaje mi się bardzo ciekawa i na pewno prędzej czy później się za nią zabiorę :)
OdpowiedzUsuńRozumiem,że go sobie dawkujesz? :) Polecam "Martwą strefę" :)
UsuńCzytałam dosć sporo ksiażek tego autora, a musisz wiedziec, ze jest on moim ulubionym pisarzem, natomiast "Martwa strefa" mnie omineła. Czas nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuńkruczegniazdo94.blogspot.com
Pamiętam, że tak go cenisz :) Na pewno w takim razie nie odmówisz sobie przeczytania tego tytułu :)
Usuńpowinnam w koncu siegnac po jego ksiazki pytanie brzmi od czeg ozaczac :D
OdpowiedzUsuńZ tych, które czytałam na początek polecam "Misery" lub "Zieloną milę" :)
UsuńKing cały czas czeka na półce na swoją szansę ;)
OdpowiedzUsuńA jaki tytuł? :)
UsuńKinga już trochę znam, ale tej książki jeszcze nie czytałam. Muszę wrócić do twórczości tego autora, bo już od bardzo dawna nie sięgnęłam po żadną jego książkę ;)
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała okazję to koniecznie :)
UsuńNie wiem, co ze mnie za maruda, ale jakoś King mnie do siebie nie przekonuje. Czytałam "Lśnienie" i wolę film ;) i nic nie poradzę na to, że też te opisy fabuły np. z widzeniem losów innych ludzi po uderzeniu w głowę brzmią dla mnie trochę śmiesznie xD po prostu czytam za mało fantastyki ;) i wiem oczywiście, że w czasie lektury wszystkie te fantastyczne motywy stają się naturalne i przekonujące :)
OdpowiedzUsuńJa doskonale rozumiem, że nie każdego King musi zachwycać swoją prozą, ba! można jej na pewno nawet nie lubić :) Ale gdybyś szukała takiego Kinga zupełnie bez fantastyki to polecam "Misery" ;)
UsuńPiękne wydanie książki, ja mam brzydsze :)
OdpowiedzUsuń"Takiego Stephena Kinga lubię – skupionego na psychologicznej stronie bohaterów, wnikającego głęboko w ich umysły i dającego czytelnikowi okazję do odkrywania kolejnych prawd o człowieku jako takim." - jakbyś to wyjęła z mojej głowy, serio :D przy każdej recenzji Kinga powtarzam, że bardziej niż budowanie przez niego grozy, uwielbiam przedstawianie postaci, jak pięknie to zrobił w zbiorze "Cztery pory roku", gdzie grozy było za grosz, a emocji od groma. Lubię odnajdywać w jego bohaterach cząstkę samego siebie, a nie zawsze się to zdarza.
Wydanie upolowałam kiedyś razem z kilkoma innymi tytułami Kinga na aukcji :)
UsuńMnie King właśnie tym zachwyca - świetnie sportretowanymi postaciami, a jeżeli groza to taka wynikająca ze zła drzemiącego w człowieku i ludzkich słabości. "Czterech pór roku" jeszcze nie miałam okazji czytać, ale wszystko przede mną :)
Lubię tego autora :)
OdpowiedzUsuńA ja właśnie takie paranormalne elementy lubię :)
OdpowiedzUsuńCiężko jest pisać recenzję takiej pozycji i uważać, żeby nie zdradzać za wiele - tak, znamy to! :D
Pozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Więc tym bardziej powinna Ci się spodobać :)
UsuńKupiłam sobie własnie inną książkę Kinga i od niej chciałabym zacząć przygodę z nim. Mam nadzieję, że będzie mniej polityki, bo nie czuję się w tej dziedzinie dobrze.
OdpowiedzUsuńZdradzisz jaki tytuł kupiłaś? :)
UsuńMój chłopak czyta teraz właśnie Kinga, ale tej książki chyba jeszcze nie połknął ;) Muszę i ja się za tego Autora w końcu zabrać, wstyd nie znać jego twórczości.
OdpowiedzUsuńA tam wstyd :) Ale spróbuj, może odkryjesz, że to autor, z którym chętnie będziesz spędzała czas :)
UsuńMam jakieś irracjonalne przekonanie, że twórczość Kinga nie jest dla mnie, chociaż według Twojej recenzji wręcz idealnie wpisuje się w moje książkowe upodobania. Chyba mnie przekonałaś i spróbuję coś przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńWiesz, dopóki nie sprawdzisz, to się nie dowiesz ;)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)