Stephen King - Historia Lisey
5.06.2015
Stephen King, Historia Lisey [Lisey's story], tłum. Maciejka Mazan, Tomasz Wilusz, Prószyński i S-ka, 2006, 408 stron.
Każda kolejna powieść Stephena Kinga po którą sięgam
sprawia, że widzę go trochę inaczej i pełniej – jakby zagłębianie się w jego
prozę pozwalało dopasowywać kolejne elementy układanki. Nawet jednak, gdy zaczyna mi
się wydawać, że wiem w jakim kierunku idzie jego twórczość i wyłapuje typowe
dla niego elementy, to sięgam po taki tytuł jak „Historia Lisey” i daje się
zaskoczyć. Pojawia się w tej książce to rozsmakowanie w psychologicznej stronie
bohaterów, które tak u Stephena Kinga cenię, ale jednocześnie nie jest to
historia podobna do żadnej z tych, które czytałam wcześniej, a sposób jej
opowiadania jest jednocześnie szalenie ciekawy i trudny w odbiorze.
Gdyby zamknąć fabułę tej powieści w kilku zdaniach,
pozwalających jasno i konkretnie rozeznać się o czym właściwie jest cała
historia, to mogłoby się wydawać, że ma ona stosunkowo nieskomplikowany
charakter. Lisey jest wdową od dwóch lat, ale nadal nie do końca pogodziła się
ze śmiercią męża, z którym spędziła przeszło ćwierć wieku. Scott był
wielokrotnie nagradzanym i docenianym pisarzem, a jego twórczość budziła podziw.
Nic więc dziwnego, że ewentualne dzieła, które mógł po sobie zostawić są
łakomym kąskiem dla wielu ludzi. Również tych niebezpiecznych. Zanim jednak
Lisey będzie musiała się mierzyć z konsekwencjami sławy męża, wyzwanie czeka na
nią w postaci własnej, nie w pełni zrównoważonej psychicznie, siostry - Amandy.
Gdyby nie kilka elementów ta historia rzeczywiście mogłaby biec normalnym,
łatwym do sklasyfikowania, torem. Jest jednak coś za fioletowym, Księżyc Boo’ya,
krwawe bafy i wiele innych rzeczy, które sprawiają, że „Historia Lisey” wymyka
się prostym ramom.
Trudna to była przeprawa - wymagająca skupienia i pełnego
zaangażowania, a i tak zdarzały się chwile, gdy miałam wrażenie, że coś mi
umyka. Powieść napisana jest w znaczącej części w formie narracji
trzecioosobowej, ale ma się wrażenie bardzo dokładnego poznawania myśli i
emocji Lisey, której towarzyszymy praktycznie cały czas. To element, który
akurat uznaję za duży plus i podobnie jak w „Dolores Claibrone” Stephen King
prezentuje genialną umiejętność wczucia się w kobiecą psychikę. Problem stanowi
natomiast to, że narracja jest jednocześnie chwilami jakby poszarpana, pełna
niedopowiedzeń, a w tym niełatwo się odnaleźć. Jak gdyby autor uchwycił
specyfikę ludzkich myśli, które co tu dużo mówić nie zawsze są logiczne i
przejrzyste. Dodatkowo pojawiają się przeskoki między teraźniejszością, a
wspomnieniami z różnych okresów życia głównej bohaterki, a językowo
niektóre fragmenty przepełnione są nietypowymi określeniami (tłumaczenie
musiało być dużym wyzwaniem) i biorąc to wszystko pod uwagę, trudno, szczególnie
na początku, połapać się w całej opowieści.
Zaciera się granica między tym, co rzeczywiste, a tym, co
wyobrażone, ale odnoszę wrażenie, że to jest to, co częściowo buduje klimat
powieści i o co autorowi chodziło. Dzieciństwo Scotta poza tym, że naznaczone
brutalnością i szaleństwem ojca, ma w sobie też tajemnice, które kawałek po kawałku
odkrywamy, ale bez jakiejkolwiek pewności czy wszystkie elementy historii jego
życia są do końca realne. Namacalne jest jednak na pewno zagrożenie, które
czyha na główną bohaterkę i z którym będzie musiała walczyć.
„Historia Lisey” to
ze strony Stephena Kinga popis genialnego kreowania postaci, ale i wyraz
ogromnej wyobraźni w tworzeniu historii. Z jednej strony przy tak pokręconej (to
określenie zdecydowanie tu pasuje) i momentami psychodelicznej opowieści można się
zupełnie pogubić i zastanawiać co też autor miał w głowie przy tworzeniu, ale z
drugiej docenić jak (mimo całego szaleństwa wyzierającego z tej książki) mocno
jest ona przemyślana. Akcja mająca miejsce w teraźniejszości stanowi tu w dużej
mierze produkt uboczny, bo w rzeczywistości liczy się przeszłość i godzenie się
z tym, co Lisey przez lata spychała za kurtynę zapomnienia.
Nie jest to zdecydowanie taki Stephen King, jakiego miałam
okazję poznać w czasie lektury na przykład „Lśnienia” czy „Misery”, ale i w
takim wydaniu zdecydowanie go doceniam. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że „Historia
Lisey” wymaga dużej cierpliwości i chwilami czyta się ją dosyć opornie, a
jeżeli ktoś dopiero planuje rozpocząć przygodę z autorem, to odradzam sięganie
akurat po ten tytuł. To wyzwanie, ale z rodzaju tych, w których po zakończonej
lekturze odnajduję uzasadnienie dla zastosowanych środków i formy. Nie było
więc łatwo, ale jednocześnie jestem pewna, że to książka, która szczególnie
zapadnie mi w pamięć.
„Leżąc w łóżku, które kiedyś mieściło dwa ciała, Lisey
myślała, że samotność nigdy nie jest bardziej samotna niż wtedy, gdy człowiek
się budzi i uświadamia sobie, że ma cały dom dla siebie”. (s. 22)
22 komentarze
Jak czytam Twoją recenzję, to mam wrażenie, że dotyczy niedawno przeze mnie przeczytanej "Rose Madder" :-) W której King świetnie ukazał psychikę zastraszonej kobiety, ale według mnie wymknęły mu się pewne motywu, szczególnie te fantastycznie, przez co nie do końca jestem zadowolona z lektury, ale u mnie w przypadku Kinga często tak jest :-)
OdpowiedzUsuń"Rose Madder" też gdzieś tam mam w planach, ale dalszych :) Widzisz, czyli wychodzi na to, że "Historia Lisey" to nie jedyna powieść w takim stylu. Tutaj te fantastyczne motywy są takie bliskie człowiekowi, w tym sensie, że mieszają się z wyobrażonymi strachami ;)
UsuńA co jeszcze Kinga czytałaś? Może lepiej iść w kierunku tych powieści, w których motywów fantastycznych nie ma? Polecam "Misery" na przykład :)
Już dawno nie czytałam żadnej książki Kinga. Muszę to zmienić, bo naprawdę lubię jego twórczość. Tego tytułu jeszcze nie znam, więc Twoja recenzja tylko mnie zmobilizowała do tego, żeby wrócić do tego autora ;)
OdpowiedzUsuńWracaj, wracaj jeżeli go lubisz :) U mnie na półce czeka jeszcze kilka jego tytułów, więc będzie się jeszcze nie raz pojawiał na blogu :)
UsuńMam takie zaległości w czytaniu Kinga, że chyba najpierw dam szansę "Misery" lub "Lśnieniu", bo zupełnie nie miałabym teraz siły przedzierać się przez "Historię Lasey".
OdpowiedzUsuńRozumiem, "Misery" i "Lśnienie" są bardziej przystępne, a przy tym świetnie napisane :)
UsuńJakie świetne zdjęcie zrobiłaś. A co do książki to czytałam ją dawno, dawno temu. Muszę sobie ją chyba odświeżyć.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ja tak sobie myślę, że ponowna lektura za jakiś czas pozwoliłaby mi spojrzeć na ten tytuł jeszcze inaczej.
UsuńMuszę sie z Tobą zgodzić w kwesti podejścia do tej pozycji. Masz racje czyta ją się dość ciężko i ja raczej też nie polecałabym zacząć swojej przygody z tym autorem od "Histori Lisey". Pomimo tego akurat ten tytuł należy do moich ulubionych Kinga.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mamy podobne odczucia :) Moją ulubioną "Historia Lisey" może się nie stanie, ale to intrygująca powieść.
UsuńJa niestety nie jestem raczej wielbicielką Kinga, chociaż "Zielona mila" bardzo mi się podobała. Mimo wszystko może w końcu przekonam się do jego twórczości :))
OdpowiedzUsuńaddictedtobooks.blog.pl
A co poza "Zieloną Milą" czytałaś? :)
UsuńI love Stephen King! :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńBardzo dobra książka. Z wypiekami na twarzy śledziłam walkę Lisey z prześladowcą i koszmarami z przeszłości.
OdpowiedzUsuńTa walka z koszmarami była trudniejsza do ogarnięcia, ale i bardziej przejmująca.
UsuńGenialne zdjęcie na huśtawce. Jest Twojego autorstwa? Mam w domu całkiem pokaźną kolekcję książek Kinga, ale wszystkie należą do mojego męża. Sama jakoś nie mogę się przekonać do tego autora...
OdpowiedzUsuńTak :)
UsuńA coś już jego czytałaś? :)
Jedynie nowelę "Skazani na Shawshank" ze zbioru "Cztery pory roku" :) Podobała mi się nawet, ale nie zrobiła na mnie tak dużego wrażenia, jak film.
UsuńGdybyś chciała się jeszcze mierzyć z Kingiem to na pewno mogę polecić "Misery" ;-)
UsuńMuszę w końcu zabrać się za Kinga !:) Czas leci, a ja jeszcze nie czytałam żadnej jego książki :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! ;) Mam nadzieję, że jego proza przypadnie Ci do gustu :)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)