Lisa Genova - Kochając syna
5.03.2015
Beth i Jimmy są małżeństwem od czternastu lat, mają trzy
wspaniałe córki i dom, gdzie wyobrażenia o wspólnym życiu z chwili, w której
stali na ślubnym kobiercu mierzą się z nie zawsze idealną codziennością. Prawda
o mężowskiej zdradzie, który pojawiła się razem z niepozorną urodzinową kartką, boli tak mocno, że trudno będzie się po niej pozbierać. Historia Olivii
pracującej kiedyś w dziale poradników w wydawnictwie, chociaż pod pewnymi
względami podobna (właśnie jest w separacji z Davidem) to podłoże ma zupełnie
inne – śmierć synka - Anthony’ego - odarła ją z nadziei na jakąkolwiek namiastkę
normalności. Obie kobiety zmagają się ze swoimi dramatami – obie mieszkają na
wyspie Nantucket. Są sąsiadkami, ale zanim ich drogi na dobre się przetną, wydarzy się jeszcze naprawdę wiele.
Po niebanalnej „Lewej stronie życia” i niezwykle
poruszającym „Motylu” spodziewałam się, że kolejna powieść Lisy Genovy
dostarczy mi wiele emocji i zmusi do refleksji. Początkowo „Kochając syna”
zupełnie tego nie zapowiadał, a ja czułam jedynie doskwierające mi coraz
bardziej rozczarowanie. Zastanawiałam się w trakcie czytania gdzie się podziała
autorka, którą poznałam jako pisarkę wychodzącą poza schematy, dającą szerokie
pole do rozmyślań i tworzącą historie, które przeżywa się jeszcze długo po
zamknięciu książki. Niewiele z tego dostrzegałam zagłębiając się w jej
najnowszą powieść, a poza drobnymi elementami, które potrafiły mnie na krótki
moment zachwycić, wydawało mi się, że tym razem mam do czynienia z przeciętną
historią. Zdradzona kobieta z tabunem pocieszających ją przyjaciółek, niemogąca pogodzić się ze zdradą męża nie była tym, czego szukałam. Olivia
wydawała mi się bardziej intrygująca, ale również nie potrafiła zawładnąć całą
moją uwagą, tym bardziej, że dwie główne bohaterki jakoś mi się ze sobą zlewały. Myśl, że tym razem Lisa Genova zupełnie nie spełniła moich oczekiwań
rozsiadła się wygodnie w mojej głowie, a ja czytałam dalej. I teraz nawet
trochę mi głupio, że tak mocno zwątpiłam w autorkę, bo od pewnego momentu „Kochając
syna” tyle razy mną potrząsnęło, że nie liczyło się już nic poza tą historią i
targającymi mną emocjami.
Pojawił się Anthony. Chłopiec z autyzmem/autystyczny
chłopiec (oba określenia mają znaczenie). Nie dosłownie, a jednak jego obecność
jest mocno wyczuwalna, a głos tym bardziej donośny, że trafiający prosto w
serce. Poznajemy go już za pośrednictwem pamiętnika Olivii, którego lektura ma
jej przynieść ulgę i pozwolić spojrzeć na wszystko inaczej, ale tak naprawdę
dopiero gdy on sam, chociaż nie bezpośrednio, mówi – zaczynamy znacznie lepiej
rozumieć.
Każda zmiana, odejście chociażby na krok od ustalonych
wcześniej zasad to dla niego dramat – tragedia tak wielka, że wyzwalająca
poczucie, jakby cały świat się walił. A w życiu niewiele jest zupełnie
niezmiennych rzeczy, których można być zawsze pewnym. Codzienność jest jeszcze
trudniejsza, gdy nie można normalnie powiedzieć innym o swoich potrzebach i
uczuciach, a machanie rękami i piski to jedna z niewielu form kontaktu z
otoczeniem. Prawdziwą, nieskrępowaną radość mogą przynosić pozornie mało
znaczące rzeczy – znaleziony kamień pasujący do kolekcji czy wpatrywanie się w
bezchmurne niebo.
Olivia i David codziennie próbowali zrozumieć syna lepiej,
ale chwilami wydawało im się, że nie potrafią dostać się do jego świata, a on
nie garnie się by uczestniczyć w ich. Nie było słów, które dałyby im pewność,
że Anthony ich kocha, że rozumie, że jest z nimi nie tylko ciałem. A teraz nie
zostało już nic – jedynie ogromny ból związany ze stratą, żal, rozpadające się
małżeństwo i całe mnóstwo pytań. Na nie Olivia próbuje znaleźć odpowiedź.
Beth nie stała się dla mnie nagle bohaterką pod każdym
względem fascynującą, ale im bliżej ją poznawałam, tym bardziej jej postać nabierała
wyrazu, którego na początku bardzo mi brakowało. Jest matką i żoną, ale przez
lata zagubiła w codzienności samą siebie. Porzuciła swoje pasje, przestała
oczekiwać od życia więcej, a w małżeństwie nie potrafiła mówić o tym, czego
oczekuje. Po zdradzie męża czuje się samotna przede wszystkim dlatego, że to
uporządkowane, chociaż niezupełnie szczęśliwe, życie było jakimś punktem
odniesienia. Gdy jego elementy zaczynają się walić, okazuje się, że Beth nie ma
pojęcia kim jest i co ma ze sobą zrobić. Nigdy nie jest jednak za późno
na poszukiwanie sensu i próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie:
czego tak naprawdę chcę i co sprawi, że będę szczęśliwa.
Lisa Genova uśpiła moją czujność i początkowo w głowie
wygodnie ułożyła mi się myśl, że „Kochając syna” to powieść średnia, niewyróżniająca
się ani fabularnie, ani niezachwycająca kreacją bohaterów. W miarę czytania
mogłam bez żalu te stwierdzenia wyrzucić do kosza, na rzecz wspomnienia o
wielokrotnym ścisku w gardle, który później czułam i poczucia, że autorka po
raz kolejny pokazała rzetelne i pełne wyczucia podeście do poruszanej tematyki.
Bez popadania w przesadę i przerysowania, na które tak łatwo w powieści się
pokusić. Po kolejną książkę sięgnę już na pewno z większym zapasem ufności w
umiejętności pisarki, licząc na poruszającą historię, która pozwoli mi inaczej,
wierzę, że lepiej, spojrzeć na kilka spraw.
„Mówimy wszystkie te słowa, ale o niczym nie rozmawiamy. To
wszystko bez znaczenia. Ple, ple, ple.” (s. 156)
„Mamy pastylki na ból głowy, antydepresanty na smutek, Boga
na problemy wierzących.
26 komentarze
Czasami fakt, że nie potrafimy odłożyć książki w połowie powoduje, że wygrywamy na tym emocjonalnymi przeżyciami i "ściśnięciem w gardle", o którym sama piszesz :) Choć początek mnie również mógłby się wydać dosyć przeciętny to dla dalszej części warto się jednak trochę pomęczyć... Poza tym z twórczością Lisy Genovy nie mam żadnych doświadczeń i chciałabym to zmienić ;)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że ogólnie nie mam w zwyczaju porzucać rozpoczętej lektury, chociaż czasami z taką chęcią walczę :). Nie potrafiłabym później takiej książki ocenić - w końcu skąd miałabym wiedzieć czy geniusz autora.autorki nie objawił się po prostu później? :)
UsuńTutaj nawet na początku nie było aż tak źle, bym mi myśl o odłożeniu książki towarzyszyła, ale rozczarowująco było, to fakt.
Prozę Lisy Genovy mocno polecam jeżeli lubisz poruszające i niejednoznaczne historie.
Miałam podobnie - obawiałam się, że książka będzie słabsza od pozostałych i początkowo rzeczywiście taka się wydawała. Ale ten motyw z działaniem umysłu chłopca - coś niesamowitego, niepojętego. Właśnie dzięki temu ta książka tak porusza...
OdpowiedzUsuńO tak, to zadziwiające jak autorka potrafiła to uchwycić.
UsuńCzekam niecierpliwie na kolejną powieść autorki.
Jakiś czas temu autorka wpadła na moją listę do koniecznego przeczytania, więc na pewno i tej pozycji się przyjrzę :). Dobrze, że z biegiem akcji książka bardziej Ci się podobała, nie ma chyba dla czytelnika nic gorszego, niż zawieść się na lubianym autorze.
OdpowiedzUsuńSzczególnie gdy liczy się na kawałek świetnej lektury :) Oczywiście zawsze będą tytuły mniej i bardziej zadowalające, ale nie da się ukryć, że gdy ktoś taki jak Lisa Genova daje posmakować swojej poruszającej prozy, to chciałoby się doświadczać podobnych emocji przy każdej książce :)
UsuńJeszcze nic nie czytałam tej autorki, ale skoro takie piękne książki pisze to na pewno zapoznam się z tą jej twórczością, najpierw chcę zacząć od ,,Motyla"!
OdpowiedzUsuńOstatnio przeglądałam tą książkę w bibliotece. Zastanawiałam się, czy nie wziąć jej dla mamy. Nie wypożyczyłam i widzę, że mam czego żałować.
OdpowiedzUsuńNic straconego, zawsze może trafić w Twoje łapki przy kolejne wizycie w bibliotece :)
UsuńCzytałam tylko "Motyla", ale mam nadzieję, że po dwie pozostałe książki też uda mi się sięgnąć. Mam wrażenie, że ta autorka świetnie oddaje emocje towarzyszące trudnym sytuacjom życiowym.
OdpowiedzUsuńTo aż zadziwiające, że tak świetnie to robi, szczególnie gdy narratorem czyni tak jak w "Motylu" kobietę chorą na Alzheimera, czy jak w "Kochając syna" chłopca z autyzmem. Tak wczuć się w ich emocje - to fantastyczna umiejętność.
UsuńUnikałam powieści Genovy, obawiając się, że są niesamowicie smutne i depresyjne. Teraz jednak chciałabym przeczytać "Kochając syna", chociaż nadal obawiam się, że ta historia zbytnio mnie przytłoczy.
OdpowiedzUsuńNa pewno są poruszające, ale też w każdej znajdzie się promyczek nadziei.
UsuńWiele czytałam o tej autorce, ale niestety z jej książkami jestem na bakier. A widzę, że warto przeczytać.
OdpowiedzUsuńWarto! Zachęcam :)
UsuńChyba w końcu przekonam się do Genovy i przeczytam przynajmniej jedną z jej powieści. Podobno wszystkie trzymają odpowiednio wysoki poziom, więc nie będę wybierać i sięgnę po to, co najszybciej uda mi się zdobyć.
OdpowiedzUsuńJak tak się nad tym zastanawiam to chyba najbardziej polecałabym "Motyla", ale myślę, że każda z trzech dotychczas wydanych jest poruszająca :)
UsuńUwielbiam, gdy początkowo książka wydaje się dość przeciętna, a gdy zagłębiamy się w jej lekturę, wiele zyskuje. Zapisałam sobie ten tytuł do planowanych, gdyż książka mnie zaintrygowała.
OdpowiedzUsuńCieszę się z tych planów, bo jestem ciekawa Twoich wrażeń :)
UsuńPodobają mi się te rozbudowane wątki psychologiczne, szczególnie jeśli chodzi o kobiety, gdyż mocno interesuję się żeńską stroną literatury. Jednak myślę, że fabuła by do mnie nie przemówiła, gdyż dzieci mnie drażnią, nawet na kartkach powieści.
OdpowiedzUsuńChociaż zachwalasz ta powieść, ja jednak nie sądzę, abym po nią sięgnęła. Niestety, nie jest to moja tematyka, raczej unikam powieści poruszających takie trudne sprawy, bo po prostu nie przemawiają one do mnie. Czasami, owszem, zdarzy się, że przeczytam, ale częściej jest to kwestia przypadku. ;)
OdpowiedzUsuńRozumiem, nie namawiam w takim razie :)
UsuńNiestety nie poznałam jeszcze do tej pory twórczości Genovy, ale widzę, że czas najwyższy to zmienić... jak myślisz od czego zacząć?
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam od "Lewej strony życia", ale gdybym miała Ci doradzić to na Twoim miejscu sięgnęłabym najpierw po "Motyla" :)
UsuńKasiu, przeczytałam właśnie jednym tchem wszystkie Twoje recenzje, odnoszące się do powieści Lisy Genovy i z głową pełną szalejących myśli jestem pewna tylko jednego - to książki, po które niezwykle pragnę sięgnąć... Nie mam wątpliwości, że niejednokrotnie będę je zamykać, by zaczerpnąć powietrza, którego zabraknie mi przez wsytrzymywanie oddechu z napięcia, niezgody, strachu - nie tylko o bohaterów, ale o samą siebie i swoich Najbliższych. Staram się odpędzać jak najdalej myśli o potencjalnych chorobach, upiorach krążących nad nami wszystkimi, bo przecież autorka pokazuje, że nawet idylla może zostać nagle roztrzaskana przez niespodziewaną tragedię. Tego rodzaju powieści ja sama zawsze odchorowuję, lecz w ten ubogacający sposób, polegający na konieczności poukładania sobie wszystkich refleksji, ujarzmienia strachów, zrozumienia, że choć my nie możemy pomóc bohaterom - oni pomagają nam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci najserdeczniej za przybliżenie każdej z powieści w sposób tak wymowny i tak dokładny, oddziałujący tak na wrazliwość, jak i na wyobraźnię :)
Dziękuję za miłe słowa! Lisa Genova rzeczywiście pisze w taki sposób, że gromadzi się w człowieku mnóstwo refleksji. Chwilami tworzone przez nią historie przytłaczają, ale koniec końców zawsze pojawia się jakieś światełko, które to wszystko rozjaśnia.
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)