Marcus Malte - Ogród miłości
7.12.2014
Marcus Malte, Ogród miłości [Garden of Love], tłum. Joanna Polachowska, Albatros, 2011, 312 stron.
Jeżeli w pierwszej chwili na widok tytułu
przyszło Wam do głowy, że książka Marcusa Malte jest pewnie typowym romansem, to
zdecydowanie muszę stwierdzić, że miłosnych uniesień znajdziecie w niej
niewiele. Gwoli ścisłości i dla zakochanego spojrzenia znajdzie się tam
miejsce, ale gdy dodamy do tego zbrodnię, zagadki z przeszłości, tajemniczy maszynopis
i poezję Williama Blake’a, to wyjdzie mieszanka trudna do zaklasyfikowania.
Kryminał? Thriller? Sensacja? „Ogród miłości” jest po trosze wszystkim, a jednocześnie zamknięcie go w takich tylko
ramach, wydaje mi się teraz, po lekturze, niewystarczające.
Alexandre Astrid może poszczycić się
policyjną legitymacją, ale w istocie już od dawna jego służba
pozostaje daleka od codziennego wypełniania obowiązków stróża prawa. Mężczyzna, przez długi czas patrzący na codzienność z perspektywy wypełnionego po brzegi
kieliszka, nadal niespecjalnie radzi sobie z codziennością. Gdy otrzymuje pewną
przesyłkę zwierającą zniekształcony zapis swojego życia, na nowo musi mierzyć
się nie tylko z demonami przeszłości, ale i wrócić do swojego ostatniego
śledztwa dotyczącego kilku zabójstw.
Muszę od razu zaznaczyć, że w istocie stworzenie
wstępnego opisu fabuły nie jest tak proste i oczywiste jak mogłoby się wydawać.
Tak naprawdę przez ponad sto pierwszych stron w ogóle trudno było się połapać o
czym jest książka. Różni bohaterowie, różne wydarzenia – wszystko pozornie
zupełnie ze sobą niezwiązane. Fragmenty dotyczące kobiety spełniającej
perwersyjne zachcianki mężczyzn; opowieść Matthieu o swojej żonie Florence i
przyjacielu imieniem Ariel, którego spotyka po latach, a który swego czasu
odegrał w ich życiu niebagatelną rolę; Alexandre z problemami osobistymi i
tajemniczym maszynopisem. Oczywiście nie jest niczym zaskakującym, że autor
najpierw wprowadza pewne wątki, a dopiero po jakimś czasie odkrywa przed nami
całą sieć powiązań, ale w tym przypadku było to moim zdaniem wykonane w trudny do ogarnięcia sposób.
Jeden z problemów na początku lektury
stanowiła dla mnie narracja – brakowało elementów, które pozwoliłyby od razu
rozpoznawać czyimi oczami aktualnie patrzymy na świat. To powodowało, że czytałam
na przykład dwie strony kolejnego rozdziału i dopiero wówczas okazywało się, że
narratorem nie jest już na przykład Matthieu tylko Alex. Na taki odbiór wpływał
też na pewno fakt, że w przemyśleniach bohaterów często (mam tu na myśli nadal te
powiedzmy pierwsze sto stron) brakowało konkretów. Miałam wrażenie, że ciągle krążymy
dookoła różnych tematów, lekko ich tylko dotykając, a przez to trudno połapać
się, o co tak naprawdę chodzi. Mało tego, towarzyszyło mi nawet poczucie, że bohaterowie
czasami nie dopuszczają czytelnika do wszystkich informacji, na zasadzie – „tego
wam nie powiem, zostawię to dla siebie”.
Wspominałam już kilka razy, że nie mam zwyczaju
porzucać rozpoczętej lektury (ostatni raz myśl o przerwaniu czytania pojawiła
się chyba przy okazji „Domu nad jeziorem smutku” Marylinne Robinson), ale „Ogród
miłości” dawał mi ku temu wiele argumentów. Powieść na początku irytowała mnie
tymi wszystkimi niedopowiedzeniami, ukrytymi faktami i trudnym do uchwycenia
sensem całej historii. Tak naprawdę te same elementy w innej książce mogłabym
uznać za duży plus, ale w tym przypadku wydawało mi się, że Marcus Malte jednak
poszedł odrobinę za daleko. Nie mogłam się wgryźć w całą historię, a i styl
autora nie do końca mnie przekonywał. Wreszcie jednak pojawiła się pewna granica
– wydarzenie - gdy potrafiłam już z dużo większym zainteresowaniem i
przyjemnością zatopić się w lekturze. Nie zmienia to faktu, że czasu
oczekiwania na ten przełom nie wspominam najlepiej.
Trzeba sobie przede wszystkim powiedzieć,
że „Ogród miłości” to w dużej mierze powieść psychologiczna, stąd nastawiając
się na pełen napięcia thriller czy sensacyjną akcję na każdej stronie, można się
mocno rozczarować. Pojawia się motyw śledztwa, jest też zbrodnia (i to nie
jedna!) i trudno uchwytny morderca, ale to wszystko stanowi pewnego rodzaju
pretekst do ukazania mroków ludzkiej natury. Przeplatające się wydarzenia - w
jednej chwili te dotyczące Alexa, w drugiej te zapisane w pewnym maszynopisie –
kierują czytelnika do finału. Ten sam w sobie nie zaskakuje, wydaje mi się
zresztą, że nie taki był zamysł autora. Dla mnie „Ogród miłości” to swoisty
rachunek sumienia mężczyzny, który w życiu przestał dostrzegać to, co ważne, a
jego decyzje sprawiły, że stracił niemal wszystko, zanim jeszcze stracił to
naprawdę.
Powieść Marcusa Malte (niezwykle swoją
drogą utytułowanego we Francji autora) zaskoczyła mnie najbardziej tym, że jest
zupełnie inna niż się spodziewałam. Początkowo nie była to łatwa przeprawa i na
pewno wpływa to na ocenę książki jako całości, ale tak naprawdę cieszę się, że
stłumiłam początkową irytację i niechęć do dalszej lektury, bo dzięki temu
mogłam odkryć, że „Ogród miłości” za nieciekawą okładką kryje w sobie coś
wartościowego. Dosyć długo trwało zanim udało mi się to w pełni zrozumieć i nie sądzę abym do tego
tytułu jeszcze kiedyś wróciła, ale mimo wszystko nie żałuję, że dałam tej historii szansę.
„Fakty bez wątpienia tylko w moich oczach
były niezwykłe. A trudno o słowa, gdy zgłębia się uczucia. Słowa wypaczają i
zawodzą. Wszystko, co wypowiedzą nasze usta, wszystko, co trafi na papier,
będzie tylko padliną.” (s. 96)
19 komentarze
Mam wrażenie, że nic w tej książce do siebie nie pasuje. Okładka i tytuł wskazują na romans, fabuła na thriller, ewentualnie kryminał. Wykonanie jest kiepskie. Jestem pewna, że ,,Ogród miłości" nigdy nie znajdzie się w moich rękach.
OdpowiedzUsuńCo do tytułu to rzeczywiście wprowadza czytelnika w błąd, ale ma swoje uzasadnienie z fabule - chodzi o tytuł wiersza Williama Blake'a Gardef of Love, który stanowi punkt wyjścia dla całej historii :). Gdyby połączono go z mniej sielską (i ładniejszą) okładką, wówczas zdecydowanie wyglądałoby to inaczej.
UsuńTo faktycznie niejednoznaczna książka i poleciłabym ją tylko, jeśli ktoś szuka czegoś nietypowego, lubuje się w powieściach psychologicznych i przede wszystkim jest gotów przebrnąć przez pierwszą, dla mnie niestety trudną w odbiorze, cześć książki.
Pozory czasem mylą. Okładka i tytuł dobrane trochę niefortunnie, ale od czego są recenzje :-) Zanotowane w głowie. Jak mi kiedyś wpadnie w rozsądnej cenie, pochylę się :-)
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem czy by Ci się spodobała, a chyba nawet bardziej jak byś odebrał pierwszą (moim zdaniem mniej udaną) część książki.
UsuńTeż początkowo myślałam, że mam do czynienia z typowym romansem, dopiero Twoja recenzja skutecznie wyprowadziła mnie z tego błędu, ale nie żałuję, ponieważ na dobrą powieść psychologiczną również mam ochotę.
OdpowiedzUsuńJest w miarę dobra, ale dopiero od pewnego momentu - trzeba na to trochę poczekać w trakcie lektury, a przynajmniej ja to tak odebrałam.
UsuńGdybyś szukała czegoś łączącego thriller z powieścią psychologiczną (z naciskiem na to drugie) to bardziej polecam Dennisa Lehane'a i jego "Rzekę tajemnic" lub "Wyspę skazańców" (obie świetne!).
Coś mi się wydaje, że ''Wyspa skazańców'' była sfilmowana, gdyż ten tytuł brzmi znajomo. W każdym razie chętnie pójdę za Twoją radą i przeczytam obie wymienione przez ciebie książki Dennisa Lehane'a, tym bardziej, że od dawna zastanawiałam się na poznaniem twórczości tego autora.
UsuńZgadza się, film znany jest pod tytułem "Wyspa tajemnic" - po lekturze koniecznie obejrzyj, bo jest naprawdę świetny :)
UsuńA wiesz, że mam tę książkę. Kupilam ją po okazyjnej cenie. Trochę niepokoi mniebta nie do końca sprecyzowana narraacja, ale oczywiście dam jej szansę.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za literówki, ale piszę na tablecie, i jest niezbyt wygodnie ;)
OdpowiedzUsuńNie szkodzi :). Ta narracja w miarę czytania przeszkadza coraz mniej, ale początki łatwe nie były, przynajmniej dla mnie. Ciekawa jestem jak Ty odbierzesz tę książkę.
UsuńPo Twojej opinii raczej nie sięgnę - w końcu mam całkiem sporo innych książek do przeczytania;]
OdpowiedzUsuńOkładka jest dosyć... dziwna, ale rzuca się w oko, to fakt. Ja również staram się doczytać książkę jeżeli ją rozpocznę. A narracja- rozumiem Twój ból, sama czytam teraz podobną książkę.
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie, jaki tytuł? :)
UsuńTeż zwróciłam uwagę ne tę okładkę, nie do końca mi się podoba. I też zawsze staram się skończyć czytaną książkę, inaczej mam jakieś takie poczucie winy;)
UsuńJa zawsze liczę, że jednak coś wartościowego w danej książce znajdę, staram się dać jej szansę, nawet jeżeli początkowo nie jest zbyt dobrze. Poza tym nie mogłabym chyba wyrażać opinii o książce, jeżeli nie przeczytałam jej w całości.
UsuńZauważyłam, że z niektórymi francuskimi autorami mam pewien problem i na ogół nie podoba mi się ich postrzeganie rzeczywistości. Zarówno francuskie filmy, jak i książki, wzbudzają we mnie dziwne, nie dające się określić uczucia... Nie wiem dokładnie w czym rzecz, ale jest to dla mnie literatura bardzo specyficzna :)
OdpowiedzUsuńO proszę, przyznam, że ja takich odczuć raczej nie mam, chociaż z literatury francuskiej kilka specyficznych książek na myśl mi przychodzi (np. "Powracający głód" Le Clezio) - tyle, że raczej pozytywnie je odbierałam :). Wiadomo jednak, że w Tobie francuskie dzieła mogą wywoływać inne uczucia :)
UsuńMimo wszystko polecam jednak z takich mocno poruszających tytułów francuskich autorów książkę Jeana – Louisa Fourniera – Tato, gdzie jedziemy? Jest specyficzna, to pewne, ale warto przeczytać :)
Rzeczywiście, okładka jest nieciekawa... Zarówno ona, jak i opis fabuły, zdążyły mnie do tej książki zniechęcić. I jeszcze informacja o tym, że autor jest Francuzem - jakoś nie przepadam za francuską literaturą (chyba, że mowa o klasyce).
OdpowiedzUsuńPodziękuję;)
Zapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)