Stephen King - Cujo
22.11.2014
Autor: Stephen King
Tytuł: Cujo
Tytuł oryginału: Cujo
Tłumaczenie: Jacek Manicki
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 302
Gdyby ktoś powiedział mi, że „Cujo” to po
prostu historia o wściekłym psie, to pewnie miałabym pewne opory żeby po nią
sięgnąć. Natychmiast pojawiłyby się wątpliwości czy z takiego pomysłu da się
wykrzesać coś naprawdę godnego uwagi. Faktem jest jednak, że nazwisko Stephena
Kinga na okładce jakoś wzbudziło we mnie nadzieję na powieść skrywającą w sobie
coś więcej. Okazało się, że z „Misery”, którą czytałam jakiś czas temu, równać
się nie może, ale to nadal kawałek dobrej literatury.
Czteroletni Tad boi się potwora, który
skrywa się w jego szafie. Nocą, gdy wszyscy śpią, z jej wnętrza dobiegają dziwne
odgłosy, a w ciemności zobaczyć można czerwone ślepia przepełnione nienawiścią.
Dziecięca wyobraźnia lubi płatać figle, ale może się też okazać, że w tych
koszmarnych marach jest jednak jakaś prawda.
Bernardyn Camberów – Cujo – mimo swoich potężnych rozmiarów i pokaźnej
wagi nie wydaje się groźnym psem. Przywiązany do swojej rodziny, miły w
stosunku do obcych, nigdy nie sprawiał żadnego kłopotu. Do czasu, gdy jedno
zadrapanie nietoperza spowoduje spustoszenie w jego organizmie, zamieniając go
w bestię, której nie powstrzyma nikt.
Czytałam kilka książek Stephena Kinga i chyba
mogę już stwierdzić, że naprawdę lubię jego powieści. Ta sympatia pewnie ma
przełożenie na ocenę kolejnych dzieł amerykańskiego pisarza, ale nigdy też nie podchodzę do nich zupełnie bezkrytycznie. Pierwsze kilkadziesiąt stron „Cujo”
to była swoista przeprawa – nie dlatego, że to powieść, którą źle się czyta (wręcz
przeciwnie), ale z nieco innego powodu – nie miałam pojęcia do czego to
wszystko prowadzi i czy w ogóle prowadzi do czegoś. Wydawało mi się, że zbyt
dużo jest punktów zaczepienia i pomniejszych historii, z który żadna nie
wydawała się wysuwać na pierwszy plan. Nie mogę napisać, że nagle w którymś
momencie objawił się swoisty geniusz pisarza, który przewartościował wszystko
co do pewnego momentu myślałam o książce, ale na pewno wraz z lekturą kolejnych
stron bardziej doceniłam całą powieść.
W Castle Rock, gdzie w dużej mierze toczy się
akcja, mieszkańcy troszczą się głównie o własny interes, chyba że życie innych
może stać się pożywką dla plotek. Sąsiedzka uprzejmość pojawia się ewentualnie w
chwilach, gdy można liczyć na coś lepszego niż zwykłe „dziękuję”. To tutaj
mieszkają Trentonowie – Vic, Donna i mały Tad. Mężczyzna wraz ze wspólnikiem
prowadzi agencję reklamową, ale akurat w tej chwili stoi nad zawodową
przepaścią. Sfrustrowana małomiasteczkowym życiem żona coraz bardziej się od
niego oddala, a dodatkowo oboje muszą walczyć z dręczącym syna potworem z
szafy. Jeszcze mniej sielankowo jest u Camberów – Joe w warsztacie
zorganizowanym w stodole naprawia na co dzień samochody, ale równie często jak
po narzędzia, sięga też po alkohol. Ze względu na swój nałóg i ciężki charakter, nie jest najlepszym materiałem na głowę rodziny. Charity musi potulnie znosić
jego humory, martwiąc się jednocześnie co wyrośnie z Bretta, mającego za wzór
takiego ojca.
Pewnie nie wspominałabym o tym wszystkim
tak szeroko, gdyby nie fakt, że to właśnie ta obyczajowa strona powieści wysuwa
się na pierwszy plan, przynajmniej przez pewien czas. Groza pojawia się gdzieś
mimochodem – to spojrzy na nas z szafy, to usłyszymy jej warknięcie. Dopiero
znacznie później stanie się kluczowym elementem fabuły i to będzie ten moment,
gdy od książki naprawdę trudno się oderwać. Złapałam się na tym, że im
bliżej było finału, tym bardziej niecierpliwie czekałam jak to się wszystko
zakończy, ba! miałam nawet ochotę od razu zajrzeć na ostatnie strony żeby
wiedzieć natychmiast. Oczywiście odebrałabym sobie wtedy przyjemność z
czytania, więc z napięciem śledziłam kolejne wydarzenia. Tak było jednak
dopiero od pewnego momentu – wcześniej historia nie była aż tak zajmująca.
Trzeba oddać autorowi, że klimat potrafi
budować perfekcyjnie i to nawet wtedy, gdy w pewnych momentach fabularnie jest
mniej intrygująco. Czułam się tak, jakbym rzeczywiście była w Castle Rock i z
bliska przyglądała się życiu jego mieszkańców. Stephen King niezwykle sprawnie
dryfuje po miejscach i elementach przestrzeni, prezentując styl, którego nie
sposób nie docenić. Trzecioosobowa narracja nie jest przeszkodą w poznawaniu
najskrytszych myśli bohaterów, a ukazanie emocji, które są udziałem Cujo uważam
za mocno przejmujące.
Nie do końca wiedziałam czego spodziewać
się po jednej ze starszych powieści S. Kinga (wcześniej nie kojarzyłam nawet
skąd taki akurat tytuł) i czułam się początkowo trochę rozczarowana fabułą.
Cały czas ratował to wszystko styl pisania, ale nie wiedziałam na jak długo mi
to wystarczy. Na szczęście dalej było zdecydowanie lepiej, bo świetnie skonstruowany
klimat Castle Rock zaczął iść w parze z pełną napięcia akcją. Wydaje mi się zresztą,
że poza motywem cierpiącego na wściekliznę psa liczą się tu także inne
elementy, takie jak chociażby świetny rys społeczności zmagającej się z
niełatwą codziennością. Nie poleciłabym może „Cujo” na pierwsze spotkanie z
autorem, ale dla osób, które już trochę znają jego pióro, będzie na pewno
intrygującym doświadczeniem.
„Potwora
nie było, potwór nie żył. (…) Tylko że potwory nigdy nie umierają”. (s. 10)
„Jeśli
człowiek przechodzi przez ciemny pokój, pośrodku którego zieje wielka, głęboka
dziura, i mija ją o cale, to nie wie, że omal do niej nie wpadł. Nie ma powodu,
by się bać. Przynajmniej dopóki światło pozostaje zgaszone”. (s. 84/85)
„Kiedy nie pozostaje już nic innego, jak walczyć o przetrwanie, kiedy jest się doprowadzonym do ostateczności, to albo uchodzi się z życiem, albo umiera i taka jest naturalna kolej rzeczy”. (s. 289)
18 komentarze
Koniecznie muszę w końcu się zabrać za twórczość Kinga!
OdpowiedzUsuńA ja właśnie zapoznałam się z twórczością Stephena Kinga właśnie dzięki recenzowanej przez Ciebie książce i uważam, że była to jak dla mnie najlepsza decyzja :)
OdpowiedzUsuńA widzisz, czyli to nie jest jednak nie najlepszy pomysł na pierwsze spotkanie :) Ale gdybym sama miała komuś polecać coś na początek to postawiłabym mimo wszystko na "Misery" :)
UsuńZainteresowała mnie fabuła. Ja czytam dopiero pierwszą książkę Kinga w moim życiu, ale jestem zachwycona. Sięgnę może i po Cujo :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie zdradź jaką książkę czytasz! :)
UsuńMyślę, że kiedyś przeczytam. Do Kinga chyba nie trzeba specjalnie nikogo namawiać. I tak prawie każdy prędzej czy później sięga po jego książki.
OdpowiedzUsuńI Stephen King mimo swojej sławy może komuś nie przypaść do gustu - tutaj nie ma reguły :) Ale rzeczywiście warto sięgnąć po jego książki, by przekonać się jakie wrażenie robi na nas.
UsuńSkoro przeczytałaś książkę, polecam Ci również film, jaki powstał na jej podstawie. Tej historii chyba nigdy nie zapomnę.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie planuję obejrzeć :) Na razie przejrzałam kilka zdjęć z filmu i zapowiada się ciekawa produkcja.
UsuńJak to, przecież historie o wściekłych psach mogą być świetne - jak na przykład Pies Baskerville'ów! ;)
OdpowiedzUsuńMisery jest wspaniała, to prawda. Ale King potrafi z byle czego napisać świetny horror.
Właśnie, co do Kinga, to dawno do niego nie zaglądałam. Może za jakiś czas...
Ach, mam w biblioteczce całego Sherlocka, a do tej pory jakoś go nie ruszyłam :)
UsuńAch, jak dobrze od czasu do czasu wrócić do Castle Rock;)
OdpowiedzUsuńZakończenie nie do końca mnie satysfakcjonuje, ale nikt nie powiedział, że powieści Kinga zawsze dobrze się kończą...
Też spodziewałem się nieco innego zakończenia, ale jeśli jestem zaskoczony, uznaje to za plus. Nawet jeśli łzy cisną się do oczu ;) Z Cujo mam naprawdę pozytywne wspomnienia - wciągnąłem się do tego stopnia, że ostatnie sto stron czytałem do czwartej nad ranem.
OdpowiedzUsuńJa też od pewnego momentu nie mogłam się już od "Cujo" oderwać :)
UsuńCóż.. muszę się w końcu zapoznać z twórczością Kinga, bo aż wstyd ;)
OdpowiedzUsuńNie przepadam za Kingiem i trzeciego podejścia do jego twórczości już chyba z mojej strony nie będzie…
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Ciekawa jestem jakie tytuły tak Cię zniechęciły :)
UsuńKinga czytuję, ale Cujo nie miałam jeszcze okazji :) Za to mój małżonek świetnie ją wspomina, więc jestem doń pozytywnie nastawiona.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)