Eric-Emmanuel Schmitt - Odette i inne historie miłosne
3.04.2014
Eric-Emmanuel Schmitt, Odette i inne historie miłosne [Odette
Toulemonde et autres histoires], tłum. Jan Brzezowski, Znak, 2009, 244 strony.
Apetyt
rośnie w miarę jedzenie, prawda? A właściwie powinnam napisać, że oczekiwania
rosną w miarę czytania. Pierwszy zachwyt prozą danego pisarza, w miarę sięgania
po kolejne jego dzieła, ustępuje poczuciu, że chcielibyśmy otrzymać coś równie
dobrego, a najlepiej jeszcze lepszego. Wtedy często zdarza się, że nawet
trafiając na coś w gruncie rzeczy niezłego, czujemy się w pewien sposób
rozczarowani, ponieważ liczyliśmy na więcej, a zachwyt niestety jakoś nie chciał
nam towarzyszyć w trakcie lektury. Nie zachwyciłam się tym razem E.E.
Schmittem, ale to wcale nie znaczy, że „Odette i inne historie miłosne” są
zbiorem słabym i nie wartym uwagi.
Osiem
opowiadań, a w każdym z nich pojawia się miłość. Czasami wysuwa się na pierwszy
plan, tworząc oś wszystkich wydarzeń, innym razem niby przypadkiem wkrada się
między kolejne strony, by na końcu okazało się, że to ona liczyła się tu
najbardziej. Ma różne odcienie, a każdy z nich nadaje poszczególnym historiom
innego wyrazu. To samo uczucie może zależnie od
bohaterów i wydarzeń zyskać jeszcze więcej znaczeń niż nam się wydawało.
„Wanda Winnipeg” otwierająca zbiorek wywołała
u mnie pewien niedosyt. Schmitt zwykle w krótkiej formie potrafi tak zgrabnie
zamknąć to, co najważniejsze, że niezależnie od liczby stron mamy poczucie, że
wszystko zostało już powiedziane. Tutaj tego nie poczułam. „Piękny deszczowy dzień” traktuje o ciągłym
dążeniu do doskonałości, które nie pozwala odnajdować szczęścia w tych nieco
mniej idealnych rzeczach czy ludziach. Postać Helene została tu naprawdę
świetnie wykreowana, a jej spojrzenie na świat to doskonały przykład jak zgubne
może okazać się zamykanie oczu na to, co dobre i otwieranie ich tylko wówczas,
gdy na horyzoncie pojawiają się ludzkie słabości.
„Obca”
zaskoczyła mnie chyba w całym zbiorze najbardziej. Odile w swoim mieszkaniu
spotyka tajemniczą starszą kobietę, która pojawia się, a później nagle znika.
Wzywani policjanci nie znajdują intruza, a czytelnik zaczyna się domyślać co
może być tego powodem. W trakcie lektury wydawało mi się, że wiem do czego to
wszystko ostatecznie zmierza. Ba! Nawet zapisałam sobie w międzyczasie, że choć jest ciekawie to jednak dosyć przewidywalnie. I to wszystko tak
uśpiło moją czujność, że zakończenie zupełnie mnie zaskoczyło. Nie muszę chyba
pisać, że nie był to scenariusz, który sobie już w głowie ładnie ułożyłam. I
myślę, że ten, który zrealizował tu Pan Schmitt jest zdecydowanie lepszy, mniej
oczywisty i bardziej przejmujący.
Przy
„Falsyfikacie” się nie nudziłam, ale
też nie wzbudził we mnie większych emocji. „Wszystko,
czego potrzeba do szczęścia” podobało mi się, ale tylko do pewnego momentu. Isabelle pozornie
nie ma na co narzekać – ani na brak miłości ani pieniędzy. Wszystko zmienia
wizyta u fryzjera, która ma jej zapewnić jakąś odmianę. I rzeczywiście nic już nie będzie takie samo. Nie
przekonało mnie rozstrzygnięcie całej historii, a dla zachowania męża Isabelli
nie miałam zrozumienia. Niestety, ale argumentacja jego postępowania zupełnie
do mnie nie trafiła. Sam pomysł opowiadania ciekawy, ale niektóre jego elementy
zwyczajnie mnie zirytowały i dlatego nie potrafiłam go w pełni docenić.
„Bosa księżniczka” choć na końcu może nawet zaskakuje, to jednak trochę trąci banalnością. Nie twierdzę, że w tej formie zupełnie nie porusza czytelnika, ale jednak ma się wrażenie, że to już kiedyś było. Kolejne opowiadanie z tytułową Odette w roli głównej koniec końców również nie wydaje się jakoś specjalnie oryginalne, ale w tym przypadku całość zdecydowanie podobała mi się bardziej. Chyba ze względu na główną bohaterkę, która w swoich uczuciach do ulubionego pisarza jest tak prostolinijna i szczera. Zresztą takich pozytywnie nastawionych do świata i ludzi osób chciałoby się spotykać więcej. I ja cieszę się, że dzięki autorowi miałam taką okazję. Ostatnie, ósme opowiadanie, „Najpiękniejsza książka świata” w kontekście wcześniejszych historii zaskakuje miejscem akcji - punktem wyjścia są tu rosyjskie łagry, a głównymi bohaterkami więźniarki baraku nr 13. Wbrew pozorom o obozowej codzienności jest tu niewiele – istotę stanowi coś zgoła innego. Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, ale to udane zwieńczenie tego zbioru.
„Bosa księżniczka” choć na końcu może nawet zaskakuje, to jednak trochę trąci banalnością. Nie twierdzę, że w tej formie zupełnie nie porusza czytelnika, ale jednak ma się wrażenie, że to już kiedyś było. Kolejne opowiadanie z tytułową Odette w roli głównej koniec końców również nie wydaje się jakoś specjalnie oryginalne, ale w tym przypadku całość zdecydowanie podobała mi się bardziej. Chyba ze względu na główną bohaterkę, która w swoich uczuciach do ulubionego pisarza jest tak prostolinijna i szczera. Zresztą takich pozytywnie nastawionych do świata i ludzi osób chciałoby się spotykać więcej. I ja cieszę się, że dzięki autorowi miałam taką okazję. Ostatnie, ósme opowiadanie, „Najpiękniejsza książka świata” w kontekście wcześniejszych historii zaskakuje miejscem akcji - punktem wyjścia są tu rosyjskie łagry, a głównymi bohaterkami więźniarki baraku nr 13. Wbrew pozorom o obozowej codzienności jest tu niewiele – istotę stanowi coś zgoła innego. Nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, ale to udane zwieńczenie tego zbioru.
Nie
mogę stwierdzić, że „Odette…” nie przypadła mi do gustu. Jak zawsze znalazłam u
E.E.Schmitta ciekawe spojrzenie na świat, historie, które w trakcie czytania
skłaniają do refleksji, a nawet przewrotne rozwiązania. Jedne opowiadania
podobały mi się bardziej, inne mniej. Problem jednak w tym, że traktując
tę pozycję jako całość, muszę przyznać, że większość z nich nie zapada
w pamięć. Brakuje w nich czegoś co pozostawiłoby bardziej trwały ślad i nagle
okazuje się, że poza mglistym zarysem fabuły w głowie zostaje mi z tej czy
innej historii niewiele. Są oczywiście wyjątki jak chociażby „Obca”, „Odette
Jakakżda” czy „Najpiękniejsza książka świata”, ale to jednak nie wystarczy, by
jakoś specjalnie zachwycić się całością. Zwyczajnie spodziewałam się czegoś
więcej.
„W siedmiu walizkach, obciągniętych błękitnym
safianem, woziła z sobą życiowe kalectwo”. (s. 57)
„Wielbimy kobiety, bo pojawiają się owiane
tajemnicą, a gdy ona blednie, przestają się nam podobać”. (s. 162)
„Nasze drogi mogą się przecinać, ale nigdy
nie spotkamy się naprawdę”. (s. 208)
14 komentarze
Wstyd się przyznać, ale ze Schmittem nie miałam bezpośrednio do czynienia. Pamiętam, jak pani w podstawówce czytała nam Oskara i Panią Różę, ale to wszystko. Przymierzam się do jego książek już od dawna, ale zawsze coś stoi na przeszkodzie, coś odkłada je "na potem". Może zacznę właśnie od tych opowiadań, interesuje mnie "Najpiękniejsza książka świata" ze względu na rosyjską tematykę...
OdpowiedzUsuńTej rosyjskości jest tam tak naprawdę niewiele, ale tak czy inaczej to jedno z lepszych opowiadań więc jak najbardziej polecam :)
UsuńSchmitt jest dla mnie mistrzem, wirtuozem słowa, wnikliwym obserwatorem rzeczywistości.Jednak jak w każdej twórczości - zdarzają się lepsze i gorsze prace.Niemniej jednak nie zrażaj się, Schmitt w swym dorobku ma kilka naprawdę doskonałych książek.
OdpowiedzUsuńPewnie, że się nie zrażam! :) Chciałabym przeczytać wszystkie jego książki :)
UsuńNa pewno dasz radę. :) Schmitt potrafi wciągnąć.
UsuńNiestety nie czytałam nic Schmitta. Mam zamiar to naprawić.
OdpowiedzUsuńSama mam mnóstwo takich autorów, których nie znam, a chciałabym poznać :) Do Schmitta też się długo przymierzałam :)
UsuńZacznę od innych książek Schmitta :)
OdpowiedzUsuńTak chyba będzie bezpieczniej :) Chociaż nie jest też powiedziane, że Ty byś się "Odette..." jako całością nie zachwyciła :)
UsuńA ja muszę przyznać, że mnie ów zbiór bardzo zapadł w pamięć. Ale to chyba przez tę moją ogromną słabość do autora.
OdpowiedzUsuńSam na razie mogę stwierdzić tyle, że go lubię i jestem ciekawa kolejnych tytułów :)
UsuńSchmitt nie jest moim ulubionym pisarzem. Jego ,,Historie miłosne" strasznie mnie wynudziły, więc ostrożnie podchodzę do kolejnych jego książek.
OdpowiedzUsuńWiadomo - nie każdego musi Schmitt porywać i jeśli Cię nudzi to nic na siłę :) Ale zawsze warto dać autorowi jeszcze jedną szansę - może pozytywnie Cię zaskoczy innym tytułem :) U mnie zaczęło się od "Trucicielki" i opowiadania z tego zbioru przypadły mi do gustu.
UsuńLubie Schmitta ale jakoś bez szału. Jak najdzie mnie ochota na jego twórczość, to zdecyduje się jednak na inny tytuł :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)