Eric-Emmanuel Schmitt - Intrygantki
6.03.2014
Eric-Emmanuel Schmitt, Intrygantki [Théâtre. La Nuit de Valognes, Le Visiteur, Le Bâillon, L'École du diable], tłum. Wawrzyniec Brzozowski, Znak, 2013, 240 stron.
Dramat, dramat i jeszcze raz dramat. Ale
spokojnie – nie jest to ocena „Intrygantek”,
a jedynie rodzaj literacki, z którym mamy w tym przypadku do czynienia. Zamawiając
ten tytuł nie miałam o tym pojęcia, ale że do teatru wybieram się już dłuższy
czas i jakoś ciągle trafić nie mogę, to właściwie nawet ucieszyłam się, że
chociaż w domowym zaciszu przeczytam dzieło, które zgodnie z przeznaczeniem można
by wystawić na scenie. Tak gwoli ścisłości to nawet nie jedno, a cztery – tyle bowiem
utworów zawiera ta publikacja.
Z Panem Schmittem miałam okazję spotkać się
dopiero po raz drugi, ale po „Trucicielce”
liczyłam na coś przynajmniej porównywalnie dobrego, a po cichu właściwie nawet
choć odrobinę lepszego. Wiadomo bowiem, że kolejne spotkanie z danym autorem to
coraz wyżej ustawiona poprzeczka, a to, co za pierwszym razem nas oczarowało, za
drugim już nie zaskakuje tak bardzo. W każdym razie „Intrygantki” w tym kontekście niezupełnie spełniły pokładane w nich
nadzieje – nie oznacza to jednak, że musiałam mierzyć się z dziełem słabym,
którego lektura nie sprawiała żadnej przyjemności. Takiej tragedii zdecydowanie
tu nie było – spotkanie uważam bowiem za udane, chociaż aplauzu na stojąco nie
będzie.
Za tytułowe „Intrygantki” z powodzeniem
można uznać kobiety będące główną osią akcji w pierwszym utworze – „Noc w Valognes”. XVIII wiek, pałac na prowincji,
kilka kobiet ze złamanymi sercami i intryga, która ma doprowadzić do odwetu na mężczyźnie o jakże wymownym imieniu – Don Juan. Totalny kobieciarz
dla którego liczą się jedynie cielesne rozkosze, a miłosne wyznania i słodkie
obietnice to tylko środek prowadzący do sypialnianej alkowy. Pewien zielony
notes i zraniona duma okażą się połączeniem niezwykle niebezpiecznym. Czy
jednak dawne uczucia rzeczywiście zupełnie wygasły i kobiety będą w stanie z
zimnym wyrachowaniem dokonać zaplanowanej zemsty? „Noc w Valognes” to stosunkowo dobry początek całego zbioru. Wprawdzie historia raczej nie zaskakuje oryginalnością, ale całość czyta się płynnie i z chęcią
obejrzałabym tę sztukę na scenie. Szczególnie postać Hrabiny de la Roche-Piquet,
której cięty język dodaje tu smaku i przykuwa uwagę.
„Gość”
– kolejna opowieść, to burzliwy i niepokojący klimat międzywojennego Wiednia w
przededniu wybuchu nowego konfliktu i postać, którą pewnie większość z Was
kojarzy – Sigmund Freud. Śmiertelna choroba, przechadzający się pod oknami
naziści i strach o przyszłe losy rodziny raczej nie napawają go optymizmem, a w
głowie jeszcze bardziej namiesza mu pewien Nieznajomy. Pełen wątpliwości Freud
będzie musiał jeszcze raz spojrzeć na
wyznawane dotąd wartości, a to, co uznawał za oczywiste poddać ponownej
analizie. Mamy tu do czynienia nie tyle z filozoficzną (to zdecydowanie za duże
słowo), ale zwyczajnie życiową rozprawą trochę nad Bogiem, a jeszcze bardziej
nad samymi ludźmi i złem do którego są zdolni. Zdecydowanie ciekawy popis
umiejętności Schmitta.
Dwie ostatnie historie – „Knebel” i „Szatańska filozofia” to utwory znacznie krótsze od poprzednich. Pierwszy
z nich jest monologiem, który niestety, ale nie zapadł mi specjalnie w pamięć.
Nawet teraz, choć od lektury minęło zaledwie kilka godzin, nie jestem w stanie przypomnieć
sobie zbyt wielu szczegółów. W drugim natomiast spodobał mi się sam pomysł
ukazania diabła w depresji – z takim motywem chyba jeszcze się nie spotkałam (pamięć
bywa jednak kapryśna, więc mogę się mylić). Nie można też w tym przypadku odmówić
autorowi zgrabnego spięcia całości i uwieńczenia jej wyraźną puentą. Doceniam,
nawet jeżeli ogólne wrażenie nie wyszło poza poczucie, że to był dobry utwór.
Ni mniej, ni więcej.
W „Intrygantkach”
z pewnością znajdziemy cały zestaw intrygujących myśli, które stanowić mogą
punkt wyjścia do szerszej refleksji. Gdy lepiej się przyjrzymy, dostrzeżemy też
przewijający się tu i ówdzie motyw snu, a same historie i kreacja postaci mogłyby
ciekawie wypaść na teatralnej scenie. Nie znalazłam niestety w tym wszystkim
(poza pewnymi elementami) czegoś, co by mnie tak bezsprzecznie uwiodło i
sprawiło, że mogłabym napisać: „Panie
Schmitt to było po prostu genialne”. A tak pozostaje mi określenie – dobre,
i zależnie od oczekiwań można by tu dodać „bardzo” lub „tylko”. Dla mnie tym razem –
tylko dobre.
„(…) gdyby ci płacili za to, czym się
parasz, niezbyt pięknym słowem by cię określano”. (s. 17)
„Nigdy nie kocha się za wiele, gdy kocha
się naprawdę”. (s. 99)
„Ale
zło nie musiało wcale wylec na ulice, sięgnąć po broń i unurzać się we krwi –
dostrzegałem je wszędzie od chwili, gdy siedziałem na pupie na posadzce kuchni
i wołałem o pomoc do świata, w którym nie było nikogo, kto by mi odpowiedział”. (s. 179)
12 komentarze
Uwielbiam wszystko, co intrygujące :D
OdpowiedzUsuńSchmitt to jeden z autorów, których mam w planie poznać wraz z całą twórczością ;)
Czytałam kiedyś jego książki, ale od jakiegoś czasu zostałam w tyle - co stwierdzam z wielkim żalem :/ Muszę nadrobić koniecznie te najnowsze pozycje, bo wydaje mi się, że warto :)
OdpowiedzUsuńSama ma za sobą na razie tylko dwie jego książki, ale podoba mi się jego pióro więc i po kolejne pewnie sięgnę :)
UsuńMasz rację "Intrygantki" na tle innych utworów Schmitta wypadają blado. Są dobre, i to wszystko. Czytałam - pamiętam. Mnie najbardziej zaskoczył ostatni dramat - pomysłowy, intrygujący, niebanalny. Resztę przeczytałam również z przyjemnością, ale bez większych zachwytów.
OdpowiedzUsuńJa gdybym miała wybierać to z tych czterech postawiłabym na "Gościa", ale rzeczywiście "Szatańska filozofia" to zgrabnie stworzona historia z wyrazistą puentą :)
UsuńŚwietna recenzja, bardzo zachęcająca!
OdpowiedzUsuńCzytałam do tej pory tylko jedną książkę Schmitta i jestem poważnie zainteresowana jego twórczością.
OdpowiedzUsuńA jaki tytuł miała tak książka? Jak wrażenia? :)
UsuńŚwietna recenzja. Nie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, muszę nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuńlubię tego autora;) więc z ciekawości przeczytam ,a cytaty świetne;)
OdpowiedzUsuńuwielbiam schmitta., mam ja w planach, ale teraz czytam "małżeństwo we troje";)
OdpowiedzUsuńTo prawda, że "Trucicielka" jest świetna! Z twórczością Schmitta za bardzo zaznajomiona nie jestem, więc chętnie przeczytałabym "Intrygantki", nawet jeśli książka wybitna nie jest :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)