Jodi Picoult - Krucha jak lód
8.12.2013
Jodi Picoult, Krucha jak lód [Handle with care],
tłum. Michał Juszkiewicz, Prószyński i S-ka, 2010, 616
stron.
Najtrudniej pisać o książkach, które
wywołują w nas największe emocje. Mimo bogactwa języka każde słowo wydaje się
wówczas za małe i nie w pełni oddające to, co działo się w nas w trakcie
lektury. I o ile sama czasami nie w pełni potrafię oddać uczucia, które mi
towarzyszyły przy czytaniu, o tyle Jodi Picoult doskonale potrafi sprawić, że stworzona
przez nią historia to ciągłe balansowanie na granicy całej palety emocji – od przejmującego
smutku przez niewypowiedzianą złość i niedowierzanie, aż po zwątpienie i totalny miszmasz emocjonalny (w którym znajdzie się również
miejsce na uśmiech). „Krucha jak lód”
chwyta za serce od pierwszych stron, by w jednej chwili spowodować jego przyspieszone bicie, w
drugiej wywołać niemal fizyczny ból, a w jeszcze innym momencie sprawić, że na
jedną małą chwilę zatrzymuje swój bieg.
Willow jest jak wierzba. Nie tylko dlatego,
że właśnie to dosłownie oznacza jej imię, ale ponieważ mimo swojej choroby,
która jest przyczyną niezwykle delikatnej struktury kości, wewnętrznie jest jak
to drzewo - ma siłę, której nie można ot tak złamać. Osteogenesis Imperfecta (OI)
to nazwa, która zdeterminowała jej życie. Już w łonie matki doszło do pierwszych
złamań, a tuż po urodzeniu pojawiły się
kolejne. Wystarczy kichnięcie, gwałtowniejsze zatrzymanie się samochodu, zwyczajny
upadek, a lista złamanych kości może się powiększyć. Mając 5 lat, bo właśnie
wówczas ją poznajemy, Willow doświadczyła kilkudziesięciu takich urazów, a przy
tym wszystkim nadal pozostaje po prostu dzieckiem, które na wiele różnych
sposobów jest wyjątkowe i to nie przez stosunkowo niski wzrost czy pojawiające
się niebieskawe zabarwienie tęczówki oczu. Chcesz wiedzieć ile kilogramów
szminki zużywa kobieta w czasie swojego życia? Kto wynalazł nożyczki? Ile waży
serce żyrafy? Willow to dziewczynka nad wyraz rozwinięta jak na swój wiek i
która takich ciekawostek zna tysiące. Każdy kolejny dzień jest dla niej okazją
do nauczenia się (i innych) czegoś nowego, a jednocześnie wyzwaniem, które może zakończyć
się złamaniem. Zresztą nawet sen nie stanowi dla niej całkowitej oazy
bezpieczeństwa – w trakcie niego również mogą powstawać mikrourazy kruchych jak
lód kości.
Charlotte i Sean tworzą szczęśliwe
małżeństwo. Na co dzień oboje zmagają się z chorobą Willow, ale tak naprawdę ze
względu na pracę policjanta to nie ojciec, ale matka stanowi pierwszy front działań
i reakcji na potrzeby i wypadki młodszej córki. Państwo O’Kefee mają jeszcze jedną pociechę – nastoletnią Amelię, która szybko musiała pogodzić się
z faktem, że to nie jej potrzeby, pragnienia i plany są w tej rodzinie na
pierwszym miejscu. Trudna, choć w jakimś sensie ustabilizowana codzienność (objawiająca
się pewnością, że nic nie jest pewne) Charlotte, Seana, Willow i Amelii
zostaje zmącona przez wyjazd do Disneylandu, a właściwie rzecz ujmując wszystko
to, co dzieje się później. Wizyta w kancelarii adwokackiej sprawia, że małżeństwo
po raz pierwszy spotyka się terminem „niedobrego
urodzenia”, czyli sytuacji opierającej się na założeniu, że gdyby matka miała
świadomość odpowiednio wcześniej ciężkiej, nieuleczalnej choroby swojego dziecka, miałaby wybór dotyczący utrzymania lub przerwania ciąży. Charlotte i Sean
kochają Willow całym sercem i choć nie wyobrażają sobie życia bez niej, to
okazuje się, że taki pozew mógłby znacznie poprawić przyszłe życie ich córki.
Czy zdecydują się na taki krok, skoro kobieta o chorobie swojego dziecka
dowiedziała się dopiero w 27 tygodniu ciąży? Czy jej lekarka prowadząca powinna
zauważyć objawy wcześniej? Sprawy na pewno nie ułatwia fakt, że położną
Charlotte była jednocześnie jej najlepsza przyjaciółka, a rozprawa sądowa nie
tylko mogłaby tę przyjaźń zniszczyć, ale co gorsza wymagać od rodziców mówienia
rzeczy, które za każdym razem rozdzierają im serce.
Ta historia po części jest opowieścią o
życiu z chorobą, która stanowi niebotyczne ograniczenie, a choć Willow ani razu
(poza samym końcem książki) nie pełni roli narratora, to patrząc na nią oczami
innych jesteśmy w stanie doskonale wyobrazić sobie (choć niezupełnie wczuć się)
jej sytuację. Jest to również obraz siły matczynych uczuć, które stanowią siłę
napędową do działań i decyzji, które nam niekoniecznie mogą zawsze wydawać się słuszne.
Wielokrotnie w trakcie lektury nie potrafiłam do końca rozumieć postępowania
Charlotte mimo że gdzieś tam w głębi rozumiałam dlaczego robi to wszystko. Ona
sama stawia w pewnej chwili pytanie na które do tej pory nie potrafię
odpowiedzieć – czy można kogoś kochać za bardzo? W całej tej batalii i dążeniu
do celu, który wydawał się matce najlepszym co mogła zrobić dla Willow był
jeszcze mąż i Amelia, która również przeżywa swoje kryzysy i problemy.
Niestety, nie zawsze zostaje to w porę zauważone. Jedyny zarzut, który pojawił
się u mnie w trakcie lektury dotyczył właśnie tej nastoletniej dziewczynki,
której narracja, sposób wypowiadania się wydawały mi się chwilami nazbyt
dorosłe. Z drugiej jednak strony sytuacja wymusiła na niej szybsze dorastanie,
a i tak pewne jej zachowania i spojrzenie na różne sprawy pokazały, że nadal
jest dzieckiem, które wymaga uwagi, miłości i poświęcenia czasu.
Zadziwia mnie jak świetnie Jodi Picoult
potrafi wplatać cały wachlarz trudnych problemów w tworzone przez siebie
historie. Poza główną osią wydarzeń, które skupiają się wokół Willow i jej
choroby, jest tu bowiem także miejsce chociażby na kwestię adopcji i zakorzenionego
poczucia w być może dorosłej już osobie, że ktoś zdecydował, że jej nie chce.
Oczywiście patrząc na tę samą sytuację z perspektywy ludzi, którzy decydują się
na oddanie dziecka to prawie nigdy nie jest tak proste i jednoznaczne.
„Krucha
jak lód” chociaż porusza temat aborcji, nie jest tak naprawdę historią o tym,
czy i kiedy kobieta ma prawo podjąć taką decyzję i nie staje się orędownikiem żadnego z rozwiązań. Porusza raczej kwestię konsekwencji samego
wyboru – a może się okazać, że posiadanie go jest trudniejsze niż sytuacja, w
której ktoś decyduje za nas. Tych moralnych, etycznych i zwyczajnie ludzkich
dylematów jest tu wiele – a każdy z nich – czy mowa o adopcji, przerywaniu
ciąży czy działaniach, które podejmuje matka w imię miłości – implikuje kolejne
pytania, wątpliwości i emocje.
W trakcie lektury czułam się chwilami jak w
pociągu – w jednej chwili płynnie pędziłam przez kolejne rozdziały, a w kolejnej
napięcie wzrastało do tego stopnia, że cała maszyneria wymagała zatrzymania i
odłożenia na chwilę książki na bok. To była podróż pod wieloma względami
pouczająca, ale emocjonalnie trudna i wyczerpująca. Picoult wnika w psychikę
swoich bohaterów i potrafi świetnie sportretować to, co w niej kryją. Nie
zawsze są to myśli, przekonania czy rozważania, z którymi się zgadzamy, ale
towarzyszy im nieodłącznie realizm i wielowymiarowość. Żadna z postaci nie jest
idealna, ale przecież i my tacy nie jesteśmy. Czasami zwyczajnie ciasto, które
przygotowujemy (nawiązując do jednocześnie autentycznych i metaforycznych przepisów,
które spotykamy w „Kruchej jak lód”)
okazuje się zakalcem.
„(…)
siła to o wiele więcej niż tylko miara fizycznej wytrzymałości”. (s. 7)
„(…)
tylko prawdziwe brzemię kształtuje człowieka”. (s. 169)
„Kiedy
kogoś kochasz, to wymawiasz jego imię zupełnie inaczej. Słychać, że w twoich
ustach jest bezpieczne”. (s. 231)
„Może
tak to właśnie jest z tymi, których się kocha: strzelamy na oślep, a gdy
okazuje się, że oberwał ktoś, kogo chcemy chronić, jest już za późno”. (s.
331)
19 komentarze
Muszę wreszcie zapoznać się z twórczością autorki
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Ja żałuję jedynie, że tak długo to odkładałam :)
UsuńJuż dawno czytałam, ale nadal pamiętam jakie emocje wywoała u mnie ta książka ! Picuolt potrafi poruszyć czytelnika :D
OdpowiedzUsuńO tak - porusza serce i to w niesamowicie umiejętny sposób :)
UsuńKsiążka jak najbardziej warta uwagi :)
OdpowiedzUsuńDokładnie tak. Porusza ważne problemy i zmusza do zastanowienia nad naszym podejściem do wielu spraw.
UsuńCzytałam;) ciekawa i poruszająca historia;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że z kolejnymi tytułami tej autorki będzie podobnie :)
UsuńZnam już prozę autorki, więc na pewno zajrzę i do tej powieści. Twoja recenzja jest fantastyczna.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zachęcam i dziękuję :)
UsuńPowiadasz, że warto? Może się skuszę, kiedy już wykończę mój stos :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wkrótce zobaczę tu recenzję "Pór roku", skoro tak zachęciłam :)
PS: Obejrzałam Twojego drugiego bloga. Przesłodkie kartki! Śliczne! Podziwiam talent i cierpliwość.
Warto! A z "Porami roku" może nie być aż tak wkrótce :)) Czekają na mnie stosy nieprzeczytanych pozycji. Tytuł jednak zapisałam i prędzej czy późnie na pewno pojawi się i tej książki recenzja :)
UsuńAch i dziękuję za uznanie dla kartek ;) Lubię sobie czasami coś tam pociachać z papieru :)
UsuńZachęciłaś mnie bardzo! Cieszę się, że czeka na mnie na półce.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię zachęciłam i że będziemy mogły porównać wrażenia :)
UsuńTemat aborcji jak dla mnie jest bardzo kontrowersyjny, jestem ciekawa tej książki :)
OdpowiedzUsuńTutaj nie stanowi on głównej osi historii (a przynajmniej ja to tak odebrałam), chociaż ma dla niej dosyć istotne znaczenie.
UsuńJakoś zaniedbałam tę autorkę ostatnio. Bardziej ciągnie mnie do Chamberlain. :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Picoult. Każda jej książka zmusza do refleksji i dyskusji.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)