Stephen King - Misery
1.07.2013
Autor: Stephen King
Tytuł: Misery
Wydawnictwo: Amber
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Rok wydania: 1991
Liczba stron: 336
Paul Sheldon nareszcie mógł odetchnąć – napisał
i wydał ostatnią książkę z popularnej serii o Misery Chastain, uśmiercając główną
bohaterkę. W końcu ukończył też inną powieść,
która dawała mu coś więcej niż stały dopływ gotówki, a mianowicie uczucie
satysfakcji i poczucie stworzenia czegoś autentycznie dobrego, dającego szansę
na wkroczenie do „wyższej ligi” pisarzy. Okazało się jednak, że wśród rzeszy
fanek historii o Misery jest kobieta, która
nie będzie potrafiła pogodzić się ze stworzonym zakończeniem serii i zrobi
wszystko, aby jej ukochana bohaterka żyła dalej na kartach powieści. A tak się
(nie)szczęśliwie składa, że to właśnie w domu Annie Wilkes, swojej
„najzagorzalszej wielbicielki” budzi się pewnego dnia z pogruchotanymi nogami
ledwo żywy Paul.
Mężczyzna faszerowany narkotykiem bez
którego ból staje się nie do zniesienia i od którego Annie go uzależniła, ma dosyć
marne perspektywy na uwolnienie. A przebywanie pod jednym dachem z kobietą,
której miłość do serii o Misery wykazuje wszelkie znamiona obsesji i której
psychika mogłaby stanowić idealny obiekt badań nad złożonym przypadkiem choroby
psychicznej, nie jest wizją szczególnie obiecującą. Tym bardziej, że Annie
zdolna jest do wszystkiego, by wskrzesić swoją ukochaną bohaterkę.
Dopóki nie zaczęłam czytać „Misery”
zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że mogę znać tę historię. Już po kilku
stronach w mojej głowie pojawiło się pewne wspomnienie – najpierw nieco
zamglone i jakby niekompletne, ale z każdym przeczytanym zdaniem coraz bardziej
wyraźne i żywe. I nagle okazało się, że
miałam już do czynienia z „Misery”, ale w wersji filmowej w reżyserii Roba
Reinera (klik!). To był jeden z pierwszych horrorów, jakie obejrzałam w życiu i
strachu było wówczas co nie miara. Na szczęście było to na tyle dawno, że w
pamięci zostały mi tylko urywki i bardzo ogólny zarys fabuły – mogłam więc
(nie)spokojnie oczekiwać w napięciu na rozwój akcji, zatapiając się w lekturze.
Trzeba bowiem przyznać, że Stephen King
napisał powieść, którą czyta się z szeroko otwartymi oczami, niejednokrotnie
przyspieszonym biciem serca i dreszczami emocji. W miarę jak coraz lepiej
poznajemy Annie i obserwujemy oczami Paula jej działania, dochodzimy do wniosku,
że w tej historii wydarzyć się może wszystko, a nieobliczalność to drugie imię
tej kobiety. Jej szaleństwo nie jest zresztą jednowymiarowe – ot,
niebezpieczna wariatka – chwilami dostrzegamy w niej bowiem racjonalność czy też okruchy szczerych uczuć i może nawet spoglądamy na nią nieco bardziej litościwym okiem.
Tyle tylko, że wystarczy moment, jedno nieostrożne słowo czy gest i już
mamy bezwzględną Annie, której
zachowanie przeraża i budzi lęk.
Kobieta została przez Kinga w powieści
doskonale sportretowana, ale to postać Paula i wgląd w jego psychikę wzbudził
we mnie podziw. Znalazł się on bowiem w sytuacji, w której codzienne mechanizmy
i działania na niewiele się zdają. Uzależniony od novrilu, zastraszony przez
Annie i starający się mimo wszystko zachować resztki nadziei. Złożoność myśli,
odczuć i przeżyć, które czytelnik ma okazję poznać, patrząc na całość oczami (ba!
zagłębiając się w najgłębsze myśli!) Paula, pokazuje jak mistrzowsko autor
potrafił odnaleźć się w skórze Sheldona. Na myśl przychodzi mi tylko jedno
słowo: autentyzm. Bez koloryzowania, udawania, że w takich warunkach można
zgrywać bohatera, zachować zupełną trzeźwość osądów czy podejmować zawsze
słuszne decyzje.
Przyznam, że początkowo nieco obawiałam się
jak King zdoła poprowadzić całą akcję tak aby utrzymać napięcie i wciągać mnie
coraz bardziej i bardziej w ten szaleńczy (dosłownie i w przenośni) bieg
wydarzeń. Zupełnie niepotrzebnie się nad tym zastanawiałam, zapominając, że
przecież King to pisarz, który z reguły nie pozwala się nudzić czytelnikowi. A
nawet jeżeli czasami na chwilę zwalnia tempo, to tylko po to by uśpić jego czujność
i uderzyć ze zdwojoną siłą.
Żeby nie było jednak tak idealnie (nigdy
przecież nie jest) odrobinę teraz pomarudzę. Owszem, czytałam „Misery” w
napięciu i momentami nawet wstrzymywałam oddech, ale poziom strachu nie
wstrząsnął mną i nie zdruzgotał na tyle, bym po odłożeniu książki nie mogła
zasnąć przygnieciona obrazami stworzonymi w wyobraźni w trakcie lektury. Nadal
jednak pozostaję pod ogromnym wrażeniem nawet nie tyle samej fabuły (chociaż i
tej niczego nie brakuje), ale przede wszystkim portretów psychologicznych Annie
i Paula – mistrzostwo w każdym calu. Zdecydowanie polecam!
„Okres, który właśnie się przed nim
otwierał, zapowiadał się wyjątkowo nieprzyjemnie: sześć tygodni życia, które
miał spędzić cierpiąc katusze ze strony swoich potrzaskanych kości i odnawiając swoją
znajomość z Misery Chastain neé Charmichael, aby zakończyć swój żywot
pogrzebany na tyłach domu Annie Wilkes. A może nakarmi jego szczątkami Misery,
swoją świnię”. (s. 68)
„A z tego, co ona z nim zrobiła, rezygnacja
była z całą pewnością symptomem najgorszego – zmieniła go w cierpiące zwierzę
pozbawione jakichkolwiek opcji moralnych”. (s. 89)
„Misery. Oczywiście. To była nić, która
omotywała wszystko, ale niezależnie, czy ta nić była autentyczna, czy nie, była
przy tym cholernie głupia. I słowo to oznaczało przede wszystkim ból (…)”. (s.
237)
20 komentarze
,,Misery" jeszcze przede mną. Film był niesamowity, teraz kolej na książkę. Jak zwykle wybrałaś dobre cytaty:)
OdpowiedzUsuńJuż wkrótce zacznę czytać moją pierwszą książkę King'a :)
OdpowiedzUsuńSuper książka. Jedna z pierwszych tego autora przeze mnie przeczytana. Polecam tego autora Rose Madder, również o kobiecie maltretowanej przez męża.
OdpowiedzUsuńRozejrzę się ;)
Usuńczytałam i oglądałam film...bardzo klimatyczne...a zarówno w filmie jak i książce tak jak pisałaś postacie są przedstawione rewelacyjnie! pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Kinga, ale niestety zbyt rzadko czytam jego książki :( Tej akurat nie znam, ale oglądałam świetny film z Kathy Bates, zresztą widzę,że Ty też :)
OdpowiedzUsuńFilm widziałam bardzo dawno temu, ale chyba muszę sobie odświeżyć wrażenia :)
UsuńWedług mnie jest to jedna z najlepszych ksiazek napisanych przez Stephena Kinga. Zdecydowanie polecam.
OdpowiedzUsuńJa również polecam. To już klasyka.
OdpowiedzUsuńAle jako że to klasyk należący do kanonu mocnych thrillerów wszechczasów, należy pamiętać, że książka była pisana dość dawno. Dziś na pewno King dostosowałby umiejętność przekazywania emocji i napięcia do poziomu współczesnego (wymagającego) czytelnika. ;)
OdpowiedzUsuńKing już wtedy świetnie sobie radził z zabawą emocjami :) ale wiadomo, że doświadczenie też ma znaczenie :)
UsuńOd teraz akcja tej książki będzie mi się kojarzyła z autorem Gry o tron :D A tak serio - do tej pory czytałam tylko dwie książki tego autora i mam zamiar to zmienić, ale nie mam pojęcia kiedy... :)
OdpowiedzUsuńJak najszybciej! :)
UsuńOglądałam tylko film, a książka czeka na mojej półce aż ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na zabawę "Żyrafa Tosia z Czytelni". Pozdrawiam cieplutko.
UsuńNiestety z Panem Kingiem jakoś nie możemy się polubić :) chyba tylko trzy książki udało mi się przeczytać w całości, a chyba z 6 porzuciłam w trakcie, bo nie mogłam przebrnąć :) Misery wśród nich nie było, ale wystarczy mi, że film oglądałam :)
OdpowiedzUsuńPodobno Kinga albo się lubi albo nie :) U mnie narazie wrażenia są pozytywne mimo, że np. "Rok wilkołaka" uważam za stosunkowo słabą książkę :)
UsuńBardzo podoba mi się Twoja recenzja;) "Misery" oczywiście czytałam. Podobnie jak u Ciebie - nie wywołała u mnie bezsennych nocy. Ale też jestem pod wrażeniem całej historii i sposobu jej opowiedzenia.
OdpowiedzUsuńChyba wolałabym coś bardziej przerażającego.
OdpowiedzUsuńBo inne książki od Kinga są do przerażania, ta właśnie jest najbardziej rozbudowana pod względem psychologicznym, chociaż mocnych, ale nie strasznych momentów tam nie zabrakło:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)