Robin Cook - Marker
16.05.2013
Autor:
Robin Cook
Tytuł:
Marker
Wydawnictwo: Świat Książki
Tłumaczenie: Norbert Radomski
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 494
Przez wieki poznawaliśmy świat, starając się
dotrzeć do każdego możliwego zakątka Ziemi i odkryć te obszary, które do tej
pory były tylko białymi plamami na mapie. Dzisiaj niewiele pozostało miejsc nieznanych,
a podróże stały się codziennością. Największą jednak zagadką z którą od dawna i
nadal się mierzymy jest sam człowiek. Nauka dostarcza nam coraz to nowych informacji,
odkrywając kawałek po kawałku tajemnice ludzkiego organizmu. W tym przypadku nadal
jednak pozostają obszary, które mapę człowieka czynią niedokończoną. Tak było
w przypadku ludzkiego genomu, którego istotę starano się poznać realizując
pewien projekt (szerzej tu i tu). Jego zakończenie w 2003 roku stanowiło przełom –
umożliwiło między innymi przeprowadzanie badań genetycznych pozwalających
wykrywać mutację genów odpowiadających za wiele chorób. Wspominam o tym
wszystkim dlatego, że w pewien sposób stanowi to podstawę książki o której
chciałabym dziś napisać – Robin Cook porusza w niej kwestię rozwoju naukowego w
dziedzinie genetyki od mniej chwalebnej
strony, pokazując, że odkrycie, które daje tak duże możliwości może stać się
jednocześnie bronią. A skorych do jej wykorzystania nigdy nie brakuje.
Nowojorski Zakład Medycyny Sądowej to
miejsce w którym niezmienne pozostaje jedno – śmierć. I o ile ona nie
pozostawia żadnych wątpliwości, to już jej przyczyna i charakter bywają różne,
często drastycznie rozmijające się z początkowymi założeniami. Najlepiej wiedzą
o tym pracujący tam patolodzy, którzy z ludzkiego ciała potrafią wyczytać
ostatnie chwile życia i niemal uchwycić ostatni oddech. Laurie Montgomery i
Jack Stapleton wykonują ten zawód od lat – nadal jednak zdarzają się dni, w
których śmierć potrafi ich zaskoczyć, a jej okoliczności przestają być tak
oczywiste jak się pozornie wydawało. Nagłe zatrzymanie akcji serca zdrowego
mężczyzny, który przechodził w szpitalu operację zupełnie z tym organem niezwiązaną budzi w Laurie podejrzenia – tym bardziej, że sekcja, która zwykle
pozwala uzyskać odpowiedzi tym razem niczego nie wyjaśnia. Sprawa staje się
jeszcze bardziej tajemnicza gdy pojawiają się kolejne, łudząco podobne
przypadki zgonów – wszystkie mające miejsce w szpitalu Manhattan General. Teza
o grasującym tam seryjnym mordercy nie wydaje się początkowo
wiarygodna prawie nikomu poza Laurie - to ona próbuje dowieść, że śmierć tych
osób nie była jedynie nieszczęśliwym przypadkiem mieszczącym się w granicach
statystycznych zgonów we flagowej placówce spółki AmeriCare.
To zresztą nie jedyny problem z którym
bohaterka musi się zmierzyć – jej związek z Jackiem utknął w martwym (bardzo
adekwatnie do wykonywanego przez nich
zawodu) punkcie – mając 43 lata zdała sobie sprawę, że najwyższy czas na założenie
rodziny. Tyle, że akurat ta kwestia nie budzi w jej partnerze specjalnego
entuzjazmu i stanowi punkt sporny w ich relacjach. Jakby tego było mało Laurie
nagle dowiaduje się, że być może posiada zmutowany marker genu BRCA1, który znacząco
podwyższa ryzyko zachorowania na raka piersi.
Sięgając po thriller medyczny obawiałam się
nieco, że dla takiego laika jak ja, wiele opisywanych kwestii pozostanie gdzieś
w obrębie czarnej magii, a w trakcie czytania będę zmuszona szukać wyjaśnień w
innych źródłach, by dotrzymać tokowi myślenia autora. Na szczęście Cook niczym
wprawny lekarz (którym zresztą w rzeczywistości jest) odpowiednio dawkował
medyczne aspekty całej historii – cały czas czujemy, że stanowią one ważną część
książki, ale nie zostajemy nimi nadmiernie przytłoczeni. Trudniejsze kwestie
zostają wyjaśnione w przystępny sposób, ale co istotne nie są nadmiernie
uproszczone. Przyznam jednak, że o ile pierwsze/drugie zetknięcie z procedurami
dotyczącymi sekcji zwłok czytałam z ciekawością o tyle już później ten sam
schemat zaczął mnie nużyć. Plus, że w dalszej części autor poświęcał już temu coraz mniej miejsca, jakby zdając sobie sprawę, że czytelnik wcześniej
miał już okazję zapoznać się z kolejnymi krokami patologów i nie ma potrzeby
powtarzania tego po raz kolejny. Dobrze, że Cook poza serią zgonów wokół
których toczyła się cała akcja zadbał również o ukazanie innych przypadków,
które trafiały do Zakładu Medycyny Sądowej – stanowiły one nie tylko potrzebne
urozmaicenie, ale i (tu chciałam w pierwszej chwili napisać „żywy przykład”,
ale ze względu na kontekst nie bardzo pasowało) dowód na to, że nawet śmierć nie jest tak
oczywista jak może się wydawać.
Jak na thriller w „Markerze” trochę za dużo
było sercowych/życiowych rozterek głównej bohaterki. Nie twierdzę, że ten
wątek powinien zostać zupełnie pominięty, a zamiast niego powinna znaleźć się cała
gama mrożących krew w żyłach wydarzeń, ale proporcja tych dwóch aspektów wydawała
mi się zachwiana – większa dawka napięcia na pewno by powieści nie zaszkodziła. <Doktorze, dodatkową jednostkę adrenaliny proszę!> A tak poważnie to
ostatnio chyba mam tendencję do narzekania na zbyt niski jak na mój gust poziom
emocji w książkach po których się ich spodziewam. Brakuje mi po prostu
porządnego wstrząsu w lekturze, ale może szukam go nie w tych pozycjach co
trzeba. Wracając do Cooka – pomysł na fabułę świetny, konstrukcja niezła (mimo tego, że stosunkowo wcześnie poznajemy mordercę, to jeszcze kilka istotnych tajemnic pozostaje nieodkrytych), a
zabieg przyglądania się rozwojowi akcji z perspektywy różnych bohaterów dodawał
całości kolorytu.
Jedno czego nie polecam, to czytania opisu z tyłu okładki –
ktoś się odrobinę rozpędził i dowiadujemy się o faktach mniej więcej z środka książki. Niby nie są tą do końca kluczowe
informacje, ale można było nakreślić fabułę bez ich odkrywania. Po co odbierać czytelnikowi
przyjemność śledzenia pewnych wątków, podając mu ich rozwiązanie wcześniej.
Robin Cook swoją książką prowokuje i
zachęca do przyjrzenia się człowiekowi w wymiarze genetycznym. Wyraźnie
pokazuje także, że każde nawet najbardziej spektakularne odkrycie może zostać
wykorzystane w inny niż początkowo zakładano sposób, a człowiek poza tym, że
znamy już w całości jego genom, wciąż potrafi zaskakiwać. Na tej mapie nadal
pozostaje wiele nieodkrytych białych
plam.
„Problem
Laurie polegał na tym, że była odseparowana od emocjonalnej strony śmierci (…).
Chronił ją też swego rodzaju naukowy dystans. Jako patolog sądowy postrzegała
śmierć w kategorii zagadki, którą należało rozwiązać, aby pomóc żywym”. (s.
33)
„Jego
śmierć mogła być smutnym wydarzeniem i tragedią dla rodziny oraz przyjaciół,
ale nie była w stanie zasmucić ludzkości, miasta czy choćby dzielnicy”. (s.
73)
„Telefony
chwilowo milczały. Po szaleństwie porannego szczytu śmierć zrobiła sobie w
mieście małą przerwę”. (s. 121)
8 komentarze
Już jeden thriller medyczny tego autora czytałam i byłam bardzo mile zaskoczona, ponieważ nie znalazłam tam żadnych trudnych i niezrozumiałych sformułowań medycznych, dlatego dam również szanse poznania ,,Markerowi''.
OdpowiedzUsuńCzytałam jedną książkę tego autora i nie jestem pewna, czy inne nie będą dokładnie takie same.. te same rzeczy będą mi działac na nerwy, mam obawy.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam już trochę książek Robina Cooka. Jeśli czyta się parę egzemplarzy pod rząd, to rzeczywiście styl tego pisarza staje przewidywalny i brak elementu zaskoczenia czytelnika zaczyna irytować, odbiera radość czytania.
UsuńKasia polecam Czarnobylską modlitwę Swietłany Aleksiejewicz. Ta powieść mocno mnie poruszyła...
Dziękuję, rozejrzę się za tym tytułem :)
UsuńNie jestem do końca przekonana, ale moja kolezanka uwielbia takie klimaty, więc polecę jej tę powieść :)
OdpowiedzUsuńZawsze chciałam przeczytać jakąś książkę tego autora.:)
OdpowiedzUsuńThriller medyczny, a to ciekawe. Rzadko czytam coś takiego, choć pan Robin Cook jest mi znajomy, czytałam dobrych parę lat temu dwie książki tego autora, ale jakoś tytuły wyleciały z pamięci.
OdpowiedzUsuńCzytałam kilka książek Cooka... oj, dawno temu. I z pewnością do niego wrócę. Czy konkretnie do tej powieści - nie wiem, facet jest na tyle płodny, że na pewno wpadnie mi w ręce coś ciekawego ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)