Aisling Juanjuan Shen - Serce Tygrysicy
5.01.2013
Każdy
z nas zna pewnie niejedną historię opierającą się na dosyć banalnym schemacie –
pochodząca z biednej rodziny dziewczyna, po wielu przejściach rozpoczyna nowe,
szczęśliwe życie. Istny Kopciuszek.
Jeśli ktoś sięgając po „Serce tygrysicy” spodziewa się takiej wersji
wydarzeń, to głęboko się rozczaruje. Ta historia nie ma w sobie nic bajkowego,
wręcz przeciwnie – jest nad wyraz rzeczywista, aż do bólu przyziemna (nie w
znaczeniu pejoratywnym), na swój sposób „brudna”. Pokazuje świat obdarty ze złudnych
nadziei, pozbawiony prostych rozwiązań i
oczywistych wyborów.
Aishling
Juanjuan Shen dzieli się z nami cząstką swojego życia, w którym cierpienie
niejednokrotnie wygrywa z ulotnymi chwilami szczęścia. Urodzona w chińskiej
wiosce, gdzie podstawą życia mieszkańców jest głównie uprawa ryżu, już w
dzieciństwie przeżywa ogrom rozczarowań. Traktowana przez rodziców jak
bezużyteczna rzecz, niedoceniana mimo usilnych starań, wyrasta pełna niechęci do własnego pochodzenia i wszechobecnej biedy, a jednocześnie przepełniona
ambicją osiągnięcia czegoś więcej. Niestety, jej droga do tak zwanego sukcesu, to
zmaganie się nie tylko z trudną, często plugawą rzeczywistością , ale przede
wszystkim z samą sobą.
Shen,
nawet wówczas gdy jest już dorosła, przypomina raczej zagubione dziecko
poszukujące akceptacji i miłości. Niestety to, co ją spotyka jest raczej marną
namiastką prawdziwych uczuć - oddaje się mężczyznom, którzy nic dla niej nie
znaczą, naiwnie wierzy tym, którzy poświęcają jej choćby odrobinę uwagi, a
kolejne etapy „kariery” sprawiają, że coraz częściej dokonuje wyborów, które z
naszej perspektywy wydają się moralnie złe. Problem w tym, że rzeczywistość, w
której żyje, ograniczenia wynikające chociażby z specyfiki chińskiego państwa,
jego kultury, często nijak mają się do codzienności, która jest naszym udziałem. Ta przepaść, daje
złudne poczucie wyższości i pozwala niebezpiecznie łatwo oceniać pewne
zachowania.
„Serce tygrysicy” to niewątpliwie rodzaj
rozliczenia się autorki z własną przeszłością, z dokonanymi wyborami, ale także
wyzwanie dla czytelnika, który albo spróbuje spojrzeć na tę historię jej
oczyma, albo zamknięty w ciasnym kręgu własnych przekonań nader szybko oceni decyzje
Shen. To bez wątpienia książka pełna emocji, nieubarwionych, „niepolukrowanych”
przeżyć i sytuacji, które mogą szokować.
Nic tu nie jest tylko czarne lub tylko białe. Zresztą życie nigdy nie jest tak
piękne i łatwe jak w bajkach. Szczególnie gdy los rozdał nam te „gorsze” karty.
Nieważne jednak jak wiele nieszczęść przypada nam w udziale, zawsze znajdzie
się miejsce na marzenia i cel do którego chcemy dążyć. Czasem tylko droga do
niego ma więcej ślepych uliczek i błotnistych poboczy.
W
przypadku książek autobiograficznych zwykle mam mieszane uczucia. Z jednej
strony działa to na korzyść określonej pozycji, mamy bowiem przeświadczenie, że
konkretne wydarzenia to coś więcej niż wizja autora. Z drugiej jednak zawsze
pojawia się trudność w ocenianiu czyichś wspomnień. Mam często wrażenie, że
jest to tylko skrócona i trochę uproszczona wersją przeżyć autorki (nie dziwi
mnie to, ale mimo wszystko powoduje niedosyt). „Serce tygrysicy” to być może nie książka przełomowa, ale dająca do
myślenia, a takie zawsze warto czytać.
Garść cytatów:
„Nie rozumiałam dlaczego dali mi życie, jeśli nie mieli zamiaru go cenić”. (s. 22)
„Ja jednak byłam przyzwyczajona do współzawodnictwa. Dla mnie życie było walką”. (s. 56)
„Kamień nigdy nie zakwitnie, bez względu na to jak często będzie się go podlewać”. (s. 254)
„My po prostu byliśmy zbyt biedni na miłość”. (s. 362)
2 komentarze
zapowiada się interesująco,chociaż, na taką książkę muszę mieć dzień, ale przeczytać ją przeczytam
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Nie przepadam za takimi książkami, więc raczej sobie ją odpuszczę:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)