Gilly Macmillan – Dziewięć dni
27.06.2016
Gilly Macmillan, Dziewięć dni [Burnt paper sky], tłum. Tomasz Wyżyński, Świat Książki, 2016, 512 stron.
Czy świat nie powinien się zatrzymać, gdy nagle znika
dziecko? Czy nie powinien przynajmniej zwolnić, kiedy w czyimś życiu rozgrywa
się tragedia? Rachel chciałaby zapanować nad nieubłaganie biegnącym czasem, bo
z każdą kolejną minutą, każdą godziną i dniem zmniejsza się prawdopodobieństwo
odnalezienia jej ośmioletniego syna. Tak naprawdę jednak chciałaby przede
wszystkim cofnąć się do chwili, w której w czasie spaceru po lesie pozwoliła
Benowi pobiec przodem doskonale znaną ścieżką i straciła go z oczu. Niezależnie
od tego, ile czasu minie, nigdy sobie tego nie wybaczy.
Gilly Macmillan w swojej debiutanckiej powieści sięgnęła po
wielokrotnie wykorzystywany motyw – zniknięcie dziecka. W ostatnim czasie
miałam z nim do czynienia chociażby w książce Steny Holmes „Szukając Emmy”, a w
trochę innej odsłonie (historia widziana z perspektywy poszukiwanej
dziewczynki) u Stephena Kinga w „Dziewczyna, która kochała Toma Gordona”. „Dziewięć
dni” mimo mało odkrywczego pomysłu zawiera w sobie jednak to, czego można
oczekiwać po naprawdę sprawnie napisanej książce – przyjemny w odbiorze styl,
wciągającą akcję, niejednoznacznych bohaterów i garść refleksji. Fabularnie
zresztą też nie jest banalnie i w rzeczywistości często nie byłam pewna czego
się spodziewać po kolejnych stronach.
James (Jim) Clemo będzie próbował rozwiązać sprawę – jak się
dosyć szybko okaże – porwania chłopca. To ambitny facet, który czekał na szansę
wykazania się, a duża sprawa, szeroko komentowana w mediach, mogłaby
zdecydowanie wzmocnić jego pozycję. Wszystko, co robi nie jest jednak na
szczęście obliczone na zdobycie poklasku, bo to, co go interesuje przede
wszystkim, to chęć ocalenia ośmioletniego chłopca. Podobało mi się jego
autentyczne zaangażowanie, ale też nieufność wobec każdego, kto mógłby mieć
jakikolwiek związek z zaginięciem Bena. Wobec nikogo nie stosuje taryfy ulgowej
i chociaż czasami potyka się o własne przekonania, to usilnie próbuje nie dać się zwieść.
Nie wyobrażam sobie co można czuć, gdy własne dziecko nagle
znika, a jednak Gilly Macmillan sprawiła, że z ogromnym niepokojem i przejęciem
obserwowałam zmagania Rachel. „Dziewięć dni” to przejmujący portret matki,
która czuje, że nie poradzi sobie ze stratą syna i trzyma się każdego skrawka
nadziei na jego odnalezienie. To także obraz kobiety, która po rozwodzie ciągle
jeszcze żyje żalem do męża i nie do końca potrafi sobie poradzić z rozstaniem,
ale w obliczu tragedii mocno weryfikuje swoje wcześniejsze osądy. Spędziłam z
Rachel sporo czasu, poznając jej myśli, czując jej przerażenie i patrząc jak w
jednej chwili zaczął rozpadać się jej, może nie idealny, ale jednak znany
świat.
Dodatkowym atutem powieści jest wprowadzenie wątku
społecznej reakcji na zaginięcie dziecka. Gilli Macmillan pokazuje jak łatwo
jest rzucać oskarżenia, opierając się tylko na plotkach lub odpowiednio
skonstruowanym przekazie – czy to w prasie, czy na pewnym blogu. Na Rachel
spada grad oskarżeń i wydaje się, że Ci, którzy z ogromną łatwością dokonują
oceny jej zachowania ani przez chwilę nie zastanawiają się czy mają prawo i
rzetelne podstawy, by jej dokonywać. Taka perspektywa wzbogaca tę historię, ale
czuję, że można było ugryźć ją jeszcze głębiej i pewnie dlatego pojawił się we
mnie w związku z nią pewien niedosyt.
Gilly Macmillan serwuje czytelnikowi coraz bardziej
zagęszczającą się akcję – tytuł powieści sprawia, że z napięciem śledziłam
upływające dni, zdając sobie sprawę, że godzina zero nieubłaganie się zbliża, a
śledztwo ciągle nie przynosi odpowiedzi. Od początku intuicja podpowiadała mi
pewne rozwiązanie – niezbyt oczywiste, ale uzasadnione drobnymi elementami
fabuły i odpowiednio umotywowane. Cóż, powiem tylko, że od poczucia satysfakcji z
rozgryzienia pisarskiego zamysłu zdecydowanie wolę zostać przechytrzona. Gilly
Macmillan się to udało. Jednocześnie zakończenie nie było jednym z tych, które
powodują szok i gryzą jeszcze długo po zakończeniu lektury (na takie emocje
możecie liczyć w „Wyspie skazańców” Dennisa Lehane’a, szczególnie, gdy nie
widzieliście filmu Martina Scorsese), ale byłam nim usatysfakcjonowana. „Dziewięć dni”
trzyma w napięciu w odpowiednich monetach, daje do
myślenia i sprawia, że bez wahania, ale też ze sporymi oczekiwaniami po tak
udanym debiucie, sięgnęłabym po kolejne powieści autorki.
Garść cytatów:
„(…) bądźcie ostrożni w tym, co uważacie za oczywiste.
Bardzo ostrożni”. (s. 318)
„Jeśli mówisz zbyt
otwarcie o straszliwych przeżyciach, ludzie zaczynają przed tobą uciekać”. (s.
425)
10 komentarze
Wiem komu bym mogla zaproponowac te pozycje :D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńŚwietnie, mam nadzieję, że polecajka się sprawdzi :)
UsuńZapowiada się ciekawie, muszę zapamiętać tytuł i przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPolecam :)
UsuńKsiążka całkiem niezła, napisana lekkim stylem. Ja również chętnie przeczytałabym coś jeszcze autorstwa Macmillan :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że kolejne powieści będą jeszcze lepsze :)
UsuńTaki debiut brzmi zachęcająco, choć właśnie - motyw ograny. Piszesz jednak, że autorka daje radę. Wpisuję sobie na listę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że na Tobie również zrobi dobre wrażenie :)
UsuńLubię takie książki - trzymające w napięciu od początku do końca. Chętnie się na tę książkę skuszę :)
OdpowiedzUsuńKsiążka jak najbardziej dla mnie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)