Sebastian Fitzek - Odłamek
19.04.2016
Sebastian Fitzek, Odłamek [Splitter], tłum. Barbara Tarnas, G+J, 2010, 367 stron.
Niedawno skończyłam czytać „Odłamek”, a już z ciekawością (a
właściwie to żądnym mocnych wrażeń wzrokiem) spoglądam na półkę, gdzie czeka
„Pasjonat oczu” oraz myślę o tytułach, którymi koniecznie muszę zasilić
swoją biblioteczkę. Wszystko to dlatego, że Sebastian Fitzek już po raz drugi z
łatwością wciągnął mnie w stworzoną przez siebie historię, nie pozwalając
niemal wcale (tu mocno żałowałam, że jednak muszę iść rano do pracy) się od
niej oderwać. Żeby nie było jednak tak idealnie, to „Odłamek” ma pewne drobne
rysy, pojawiające się w fabule, ale jeśli przez całą powieść z napięciem
śledziłam rozwój akcji i zupełnie oderwałam się od rzeczywistości, to znak, że
niemiecki autor zdecydowanie potrafi przyciągnąć i utrzymać uwagę.
Marc Lucas wie jak pomagać innym – dociera do
trudnych dzieciaków i wskazuje im właściwy kierunek nawet wtedy, gdy wydaje się,
że przed nimi pojawia się już tylko przepaść. Sam jednak musi mierzyć się z
ogromną tragedią, o której przypomina mu odłamek w karku i roztrzaskane na
kawałki serce. Gdy pojawia się okazja, by o wszystkim co złe po prostu
zapomnieć, mężczyzna postanawia przynajmniej przyjrzeć się bliżej całej
sprawie. Pewna klinika jest podobno w stanie wymazać traumatyczne wspomnienia,
dając nadzieję na nowe życie. W teorii wszystko wygląda kusząco, ale Marc nie
jest przekonany czy rzeczywiście warto. Problem w tym, że po powrocie do
mieszkania widzi tabliczkę z zupełnie innym nazwiskiem, a w środku już ktoś
jest. Od tego momentu wszystko zaczyna się walić, a główny bohater będzie miał
wiele podstaw, by stwierdzić, że postradał zmysły.
W thrillerze niebezpieczeństwo może mieć różne oblicza. W
„Kolekcjonerze oczu” to tajemniczy seryjny morderca był tym, kto wywoływał
dreszcze, natomiast w „Odłamku” napięcie kryje się w ciągłej niepewności co
jest prawdą, a co nie. Ani przez chwilę nie można być pewnym, że już wszystko
jest jasne – Sebastian Fitzek wielokrotnie stosuje przetasowania, którymi miesza
w głowie nie tylko głównemu bohaterowi, ale i czytelnikowi. A takie rozwiązania
po prostu uwielbiam, bo sprawiają, że z jeszcze większym zainteresowaniem
przewracam kolejne strony. Multum scenariuszy przychodziło mi do głowy, ale gdy
już zaczynałam dopasowywać kolejne elementy do któregoś z nich, autor umyślnie
zasiewał ziarno niepewności lub wręcz przewracał wszystko do góry nogami.
Przez cały czas jesteśmy blisko Marca i z łatwością można
poczuć jak z chwili na chwilę staje się coraz bardziej zagubiony. Miota się
przy tym okropnie, bo przecież ktoś próbuje mu wmówić, że jego wspomnienia to
tylko urojenia… a może faktycznie tak jest? Nigdy nie wiadomo. Autor stworzył
właściwie zwyczajnego bohatera, którego najpierw ostro doświadczył, a później
wrzucił w wir wydarzeń, które trudno wyjaśnić. Nie ma wyjścia awaryjnego, a
każdy kogo Marc spotyka na swojej drodze może się okazać wrogiem. Kobieta,
która twierdzi, że wie dużo o eksperymencie, teść będący zawsze podporą i ogromny autorytetem, brat do niedawna
przebywający w szpitalu psychiatrycznym (jego postać nasunęła mi skojarzenia z
Dannym z „Lśnienia” Stephena Kinga), właściciel kliniki prowadzącej badania nad
ludzką pamięcią, nietypowy profesor mieszkający w domku w lesie – czy komuś
z nich Marc może zaufać? I czy powinien ufać samemu sobie?
Akcja pędzi do przodu tak szybko, że nie sposób się nudzić –
tym bardziej, że ciągle pojawiają się kolejne pytania i przypuszczenia. Im
bliżej było końca, tym bardziej nie chciałam się z tą powieścią rozstawać.
Jednocześnie z niecierpliwością czekałam na rozwiązanie, obawiając się jednak,
że Sebastian Fitzek całą swoją energię wykorzystał na zapętlenie wszystkiego i
nie starczy mu jej, by całość tak samo zgrabnie zamknąć. Tutaj właśnie pojawia
się drobna rysa, bo chociaż nie przewidziałam takiego rozwiązania (przez chwilę
coś podobnego mi zaświtało, ale w trochę innym kontekście) to gdy wszystko
stało się jasne, pojawiła się drażniąca myśl, czy to jednak nie za mało, czy
nie dało się inaczej, może lepiej. Oczekiwałam takiego szoku, jaki
dostarcza na przykład Dennis Lehane w „Wyspie skazańców”, a niemiecki autor tak
genialnie sobie jednak nie poradził. Nie zmienia to faktu, że „Odłamek” jest
naprawdę dobrym thrillerem, przy którym spędziłam kilka emocjonujących godzin,
a Sebastian Fitzek powoli znajduje sobie miejsce w gronie tych pisarzy, co do
których mam duże oczekiwania, ale jednocześnie po kolejne powieści
sięgam w ciemno.
„No tak, jeszcze siebie widzę, ale skąd mogę wiedzieć, że
lustro nie kłamie?” (s. 17)
12 komentarze
Koniecznie muszę sięgnąć po książki Fitzka :)
OdpowiedzUsuńŚwietna książka :) Czytałam ją z wypiekami na twarzy, nie przewidziałam zakończenia, ale czułam się usatysfakcjonowana lekturą. Zgadzam się, że Fitzek potrafi tak zapętlić fabułę, że czytelnik sam nie wie czy bohater jest szaleńcem, czy to cały świat wokół niego zwariował.
OdpowiedzUsuńTo duży atut, takie książki czyta się ogromną przyjemnością :)
UsuńNieznajomość twórczości tego autora to jeden z moich kryminalno-literackich największych wyrzutów sumienia.
OdpowiedzUsuńAniu, nic nie mów - jak do Ciebie zaglądam to mi się takich wyrzutów sumienia zbiera naprawdę sporo :))
UsuńUwielbiam, jak lektura trzyma w ogromnym napięciu i autor co chwilę sieje kolejną dawkę niepewności. W tej lekturze powinnam się odnaleźć :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńO tak, tutaj do końca nie można mieć pewności :)
UsuńNie znam ani autora ani książki, ale szybka akcja przekonuje mnie do zapoznania sie z tą pozycją :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę polecam, dużo się dzieje :)
UsuńCzytałam "Odłamek" kilka lat temu i bardzo mi się podobał, ale nie jest to książka, która pozostanie w głowie na lata.
OdpowiedzUsuńByć może nie, chociaż czasami książki po których się tego nie spodziewam jakoś w głowie mi siedzą, nawet po dłuższym czasie :)
UsuńTakie mocne lektury przyciągają :). Nie poznałam jeszcze książek autora.
OdpowiedzUsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)