Haruki Murakami - Norwegian Wood [Śmierć jest częścią życia]
17.01.2016
Haruki Murakami, Norwegian Wood, tłum.Dorota Marczewska, Anna Zielińska-Elliott, MUZA, 2014, 470 stron.
Pewnie nie raz zdarzyło Ci się usilnie szukać w głowie
jednego maleńkiego słowa, ale umysł akurat postanowił pobawić się z Tobą w
kotka i myszkę, złośliwie chowając w swoich zakamarkach potrzebne akurat
sformułowanie. Naoko zdarza się to bardzo często, właściwie czasami zupełnie
nie potrafi wyrazić tego, co chce powiedzieć i w tych poszukiwaniach zapuszcza
się w rejony, gdzie panuje jedynie smutek i niepewność. Samobójcza śmierć
chłopaka z pewnością nie pomaga pozbierać wszystkich kawałeczków niezbędnych do
normalnego życia, ale u boku znajdzie się ktoś, kto mimo wszystko będzie
próbował to wszystko zrozumieć. Watanabe po latach wspomina studenckie lata, w
których Naoko zajmowała tak wiele miejsca i niespiesznie opowiada historię o
niej i o sobie. Wszystko po to, by nigdy nie zapomnieć.
Muzyka, Tokio, tajemnicza kobieta, koty – motywy, które pojawiają
się w „Norwegian Wood” są dosyć typowe i miałam okazję zetknąć się już z nimi
we wcześniej czytanych powieściach japońskiego pisarza. Z pewnością jest
zresztą takich nici łączących jego twórczość znacznie więcej, ale te w
pierwszej kolejności przychodzą mi do głowy. A jednak Haruki Murakami to autor,
po którym tak naprawdę nigdy nie wiem czego się spodziewać i zawsze zastanawiam się przed lekturą w jakie życiowe
trudności postanowi akurat wplątać swoich bohaterów.
Naoko od początku mnie fascynowała, bo autor odkrywał przede
mną tylko malutkie fragmenty jej duszy i resztę pozostawiał owiane tajemnicą.
Midori, którą Watanabe poznaje na uczelni, od początku zyskała moją sympatię,
pewnie ze względu na emanującą z niej energię.
Co ciekawe, mój stosunek do tych dwóch bohaterek wielokrotnie w trakcie lektury
się zmieniał - wywoływały we mnie sprzeczne emocje, zdecydowanie nie pozwalając
mi pozostawać obojętnej. Gdy myślę o Watanabe, który prowadził mnie przez całą
tę opowieść, a w istocie prowadził bardziej siebie po zakamarkach wspomnień, to
dochodzę do wniosku, że po wieloma względami jest mi go po prostu szkoda. Nie
zawsze rozumiałam jego postępowanie, ale myślę, że zbyt wiele smutku i
niepewności przygotowało dla niego życie.
Sięgając po japońskiego pisarza, często w czasie czytania zastanawiam się do czego cała ta stworzona przez niego historia prowadzi, niejednokrotnie mając wrażenie, że tak naprawdę nic zaskakującego nie ma zamiaru się na kolejnych stronach wydarzyć. Zapominam po prostu czasami, że Murakami bywa dosyć przewrotny – z jednej strony w jego powieściach nie ma fajerwerków i nagłych zwrotów akcji – jest codzienność i to od czytelnika zależy czy znajdzie w niej coś dla siebie; z drugiej, co odczułam w czasie czytania „Norwegian Wood”, gdy już przyzwyczaimy się do zastanej sytuacji, zupełnie bez ostrzeżenia może się wydarzyć coś, co pozwoli na całą historię spojrzeć trochę inaczej, a przede wszystkim zmusi bohaterów do mierzenia się z niespodziewanym ciosem.
Gdzieś też chwilami miałam poczucie, że w wyjątkowo trafnym
momencie sięgnęłam po tę książkę, dostrzegając, że Watanabe czyta „Wielkiego
Gatsby’ego” akurat w dniu, w którym kupiłam tę książkę, a Midori mówi, że życie
jest jak pudełko czekoladek, gdy w telewizji pojawia się właśnie Forrest Gump.
Brakowało tylko, żeby z radia zaczęła sączyć się piosenka Beatlesów „Norwegian
Wood”. Nie doszukuję się w tym żadnych dziwnych znaków, ale myślę, że
lektura akurat tej książki japońskiego pisarza trafiła w punkt, w którym
przyglądałam się bohaterom z dużą ciekawością i dawałam się ponieść tej
historii. „Norwegian Wood” to bowiem rzeczywistość, w której smutek łączy się z
radością, przeszłość z teraźniejszością, a śmierć jest tylko częścią życia.
Nie mogę nie wspomnieć, że ciągle szukam takich wrażeń,
jakie towarzyszą mi, gdy pomyślę o powieści „Kafka nad morzem”, którą zresztą doceniłam
tak naprawdę dopiero pewien czas po lekturze. Ani „Na południe od granicy, na zachód od słońca”, ani „Po zmierzchu”, ani „Norwegian Wood” temu pierwszemu spotkaniu z Murakami niestety nie dorównały.
Haruki Murakami często zostawia czytelnika z otwartym
zakończeniem (tak było chociaż w „Po zmierzchu”, gdy nastał już świt) i chociaż
w „Norwegian Wood” wraz z ostatnią kropką nie będziemy pewni absolutnie
wszystkiego, to nie miałam poczucia, że historia została dotkliwie dla mnie
jako czytelnika w niespodziewanej chwili przerwana. Gdzieś w Tokio nadal
rozbrzmiewa muzyka i pewnie usłyszę ją w wyobraźni jeszcze nie raz, sięgając po
kolejne książki japońskiego pisarza, ale dziś jak zwykle z wieloma emocjami, ale
bez żalu wracam do swojej codzienności.
Garść cytatów:
„Jeżeli odprężę się choć na sekundę, nie będzie już powrotu.
Rozsypię się na kawałki, a te kawałki rozsieją się po całym świecie”. (s. 14)
„(…) najważniejsza jest cierpliwość. Nie tracąc nadziei,
trzeba powoli rozplątywać zasupłane nitki. Choćby sprawa wyglądała
beznadziejnie, zawsze gdzieś znajdzie się jakiś luźny koniec”. (s. 415)
„Życie nie polega na mierzeniu wszystkie linijką i
kątomierzem, żeby bilans się zgadzał jak na rachunku bankowym”. (s. 433)
14 komentarze
Ciekawa pozycja, ale... nie wiem czy dla mnie...
OdpowiedzUsuńJeśli nie czujesz chęci przeczytania to nie ma co się zmuszać ;) Nigdy jednak nie wiadomo co nam się może spodobać, więc zachęcam do eksperymentowania :)
UsuńTa książka była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Murakamiego i miło ją wspominam, mimo że nie zawsze rozumiałam zachowanie bohaterów. Z jednej strony to była dla mnie intrygujące, z drugiej lekko irytujące, ale absolutnie nie żałuję poznania "Norwegian Wood". Czytałam jeszcze "Przygodę z owcą", która aż tak bardzo nie zapadła mi pamięć, ale w sumie cieszę się, że jeszcze tyle powieści Murakamiego mam do odkrycia :)
OdpowiedzUsuń"Przygody z owcą" jeszcze nie znam ;) Mnie też zachowanie bohaterów chwilami drażniło, szczególnie niektóre tłumaczenia, ale wolę to od obojętności ;)
UsuńJasne, że tak, obojętność na bohaterów jest najgorsza.
UsuńCzytałam kilka powieści Murakamiego, w tym też "Norwegian Wood", ale gdyby ktoś zapytał mnie, o czym te powieści były, nie potrafiłabym odpowiedzieć. Były tak dziwne, surrealistyczne i "porkęcone", że zupełnie zapomniałam ich treść. Pamiętam jedynie motywy: muzyki, kotów i tajemniczych kobiet, o których wspominasz. Muszę sobie chyba odświeżyć pamięć. W końcu Murakamiego warto znać. :-)
OdpowiedzUsuńMi fabularnie dosyć mocno siedzi w pamięci "Kafka nad morzem", ale przyznam, że pewien czas po lekturze rzeczywiście mocniej wspominam u Murakamiego klimat i pewne fragmenty niż stricte historię, która w książce się działa :)
UsuńMoże to właśnie klimat jest u niego najważniejszy? :-) PS. Nie wspominałam wcześniej o Twoich zdjęciach - są naprawdę zachwycające. Chyba masz nowy aparat fotograficzny. :-))
UsuńAsiu, ciągle ten sam ;-) Czasami po prostu wychodzi lepiej, czasami trochę gorzej :) Ale próbuję kombinować tak, żeby było dobrze :) Miło mi że Ci się podoba!
UsuńWłaśnie sobie przypomniałam, że to może być też kwestia dodawania zdjęć na blogspot, którym kiedyś rozmawiałyśmy - coś w tym temacie dzięki Twoim wskazówkom też zadziałałam :)
UsuńNie czytałam powieści autora, a szkoda, bo z chęcią weszłabym w ten japoński fascynujący świat.Jestem ciekawa, jaki obraz kreuje Murakami w swoich powieściach. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie w takim razie spróbuj się w ten świat zatopić :) Może Cię wciągnie, a może nie, ale na pewno warto spróbować :)
UsuńJestem bardzo ciekawa tej książki. Nigdy nie miałam styczności z twórczością tego autora i nie ukrywam, że bardzo chętnie przekonałabym się, czy japońskie klimaty do mnie przemawiają :)
OdpowiedzUsuńaddictedtobooks.blog.pl
W takim razie zachęcam do czytania ;-)
UsuńZapraszam do dyskusji i dziękuję za każde pozostawione słowo :)